Psi kawałek internetu zszedł na koty, ale tylko na chwilę! ;)
Kilka miesięcy temu codziennie budziło nas głośne jojczenie pod oknem. Ktoś lub coś (kocia mama?) zostawiło nam niespodziankę w postaci małej, czarnej kulki nieszczęścia (sami zobaczcie). Był to mały, zdziczały i bardzo głodny kotek. Każda próba schwytania go kończyła się fiaskiem, do czasu aż postanowiliśmy zasadzić na niego pułapkę. Na tarasie ustawialiśmy pojemniczek z psią konserwą i stopniowo umieszczaliśmy go coraz bliżej drzwi, aż w końcu doszło do tego, że kot przekroczył próg domu. Początkowo trzymaliśmy go w psim kennelu, żeby na spokojnie oswajał się z ludźmi. Według lokalnych władz był to błąd, bo podobno kilkutygodniowe kocię jest w stanie poradzić sobie samo na wolności (pewnie do czasu aż znajdzie się w psich zębach albo pod kołami auta). Żadna fundacja ze stolicy też go nie chciała, więc stwierdziliśmy, że jeżeli nikt go nie weźmie, to zostanie z nami, choć po naszym ostatnim kocie obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie zamieszka u nas taki zwierzak, bo nie mamy dla niego odpowiednich warunków.
Zaopatrzyliśmy się w karmę dla kociąt i zaczęliśmy oswajać Kitka (na początku dostał takie "imię robocze" ;)) z psami, bo do ludzi bardzo szybko się przekonał. Tosia już wcześniej mieszkała z kotem, więc co do niej nie miałam żadnych obaw, za to zupełnie inaczej było z Gi, która od zawsze lubiła ganiać te zwierzaki w naszym ogrodzie. Była niesamowicie zainteresowana nowym przybyszem, ale okazało się, że absolutnie nie ma wobec niego złych zamiarów i z trudem (początkowo), ale potrafi się przy nim kontrolować.
Sielanka nie trwała długo, bo Kitek stał się bardzo pewny siebie, zaczął terroryzować psy i nie wyglądało to na zwykłą zabawę. Zaczepiał nawet Tosię, która w ogóle nie zwracała na niego uwagi, ale w końcu zaczęła go unikać, bo próby przepędzenia warczeniem tylko bardziej go nakręcały. To jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że kot powinien znaleźć dom, w którym będzie czuć się bezpiecznie. Na szczęście nie musieliśmy wcale długo i daleko szukać, bo Kitek, obecnie Sprytek został w rodzinie. Ma się bardzo dobrze i sprawia mnóstwo radości swoim nowym opiekunom, którzy są w nim wręcz zakochani. Podobno polubił się nawet z psami, no i bardzo mnie cieszy, że nawet nie zastanawiali się, jak zaproponowałam im usunięcie mu jajek. Znalezienie domu temu małemu dzikusowi, to była chyba najfajniejsza rzecz, jaką zrobiłam w tym roku.
I wiecie co? Nie chciałabym tego powtarzać. To duży stres dla wszystkich łącznie z kotem i odpowiedzialność, szczególnie przytłaczająca, kiedy nie ma się warunków dla takiego zwierzaka, a nie wiadomo przecież, czy ktoś zechce go od nas przygarnąć. W ogóle nie popieram wypuszczania kotów na zewnątrz, bo to właśnie przez to znajduję w swoim ogrodzie kocie nieszczęścia. Uważam jednak, że jeżeli ktoś naprawdę musi wypuszczać kota lub za nic nie jest w stanie go upilnować, to niech chociaż go wykastruje. Taki zabieg to minimum, trzeba brać pod uwagę, że nie uchroni to kota przed atakiem psa, przejechaniem przez auto, bójką z innym kotem, nie uchroni to też zwierząt, na które koty polują, np. zagrożone gatunki ptaków czy grządek z warzywami przed zasikaniem. Zapewne wielu miłośników kotów nie wejdzie na psi blog, żeby to przeczytać, ale wiem, że wielu psiarzy ma też pod swoją opieką kota. I naprawdę nie trzeba uważać siebie za wielbiciela tych zwierząt, żeby być za nie zwyczajnie odpowiedzialnym. Skoro nie wypuszczamy bez opieki naszego psa, pilnujemy, żeby nie hałasował, żeby nie brudził w miejscach publicznych, to róbmy to samo i z kotem lub po prostu nie decydujmy się na zwierzę, którym nie jesteśmy w stanie należycie się zająć.
I wiecie co? Nie chciałabym tego powtarzać. To duży stres dla wszystkich łącznie z kotem i odpowiedzialność, szczególnie przytłaczająca, kiedy nie ma się warunków dla takiego zwierzaka, a nie wiadomo przecież, czy ktoś zechce go od nas przygarnąć. W ogóle nie popieram wypuszczania kotów na zewnątrz, bo to właśnie przez to znajduję w swoim ogrodzie kocie nieszczęścia. Uważam jednak, że jeżeli ktoś naprawdę musi wypuszczać kota lub za nic nie jest w stanie go upilnować, to niech chociaż go wykastruje. Taki zabieg to minimum, trzeba brać pod uwagę, że nie uchroni to kota przed atakiem psa, przejechaniem przez auto, bójką z innym kotem, nie uchroni to też zwierząt, na które koty polują, np. zagrożone gatunki ptaków czy grządek z warzywami przed zasikaniem. Zapewne wielu miłośników kotów nie wejdzie na psi blog, żeby to przeczytać, ale wiem, że wielu psiarzy ma też pod swoją opieką kota. I naprawdę nie trzeba uważać siebie za wielbiciela tych zwierząt, żeby być za nie zwyczajnie odpowiedzialnym. Skoro nie wypuszczamy bez opieki naszego psa, pilnujemy, żeby nie hałasował, żeby nie brudził w miejscach publicznych, to róbmy to samo i z kotem lub po prostu nie decydujmy się na zwierzę, którym nie jesteśmy w stanie należycie się zająć.