Quantcast
Channel: Psi kawałek internetu
Viewing all 182 articles
Browse latest View live

Był sobie kot

$
0
0
Psi kawałek internetu zszedł na koty, ale tylko na chwilę! ;)


Kilka miesięcy temu codziennie budziło nas głośne jojczenie pod oknem. Ktoś lub coś (kocia mama?) zostawiło nam niespodziankę w postaci małej, czarnej kulki nieszczęścia (sami zobaczcie). Był to mały, zdziczały i bardzo głodny kotek. Każda próba schwytania go kończyła się fiaskiem, do czasu aż postanowiliśmy zasadzić na niego pułapkę. Na tarasie ustawialiśmy pojemniczek z psią konserwą i stopniowo umieszczaliśmy go coraz bliżej drzwi, aż w końcu doszło do tego, że kot przekroczył próg domu. Początkowo trzymaliśmy go w psim kennelu, żeby na spokojnie oswajał się z ludźmi. Według lokalnych władz był to błąd, bo podobno kilkutygodniowe kocię jest w stanie poradzić sobie samo na wolności (pewnie do czasu aż znajdzie się w psich zębach albo pod kołami auta). Żadna fundacja ze stolicy też go nie chciała, więc stwierdziliśmy, że jeżeli nikt go nie weźmie, to zostanie z nami, choć po naszym ostatnim kocie obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie zamieszka u nas taki zwierzak, bo nie mamy dla niego odpowiednich warunków.


Zaopatrzyliśmy się w karmę dla kociąt i zaczęliśmy oswajać Kitka (na początku dostał takie "imię robocze" ;)) z psami, bo do ludzi bardzo szybko się przekonał. Tosia już wcześniej mieszkała z kotem, więc co do niej nie miałam żadnych obaw, za to zupełnie inaczej było z Gi, która od zawsze lubiła ganiać te zwierzaki w naszym ogrodzie. Była niesamowicie zainteresowana nowym przybyszem, ale okazało się, że absolutnie nie ma wobec niego złych zamiarów i z trudem (początkowo), ale potrafi się przy nim kontrolować. 
Sielanka nie trwała długo, bo Kitek stał się bardzo pewny siebie, zaczął terroryzować psy i nie wyglądało to na zwykłą zabawę. Zaczepiał nawet Tosię, która w ogóle nie zwracała na niego uwagi, ale w końcu zaczęła go unikać, bo próby przepędzenia warczeniem tylko bardziej go nakręcały. To jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że kot powinien znaleźć dom, w którym będzie czuć się bezpiecznie. Na szczęście nie musieliśmy wcale długo i daleko szukać, bo Kitek, obecnie Sprytek został w rodzinie. Ma się bardzo dobrze i sprawia mnóstwo radości swoim nowym opiekunom, którzy są w nim wręcz zakochani. Podobno polubił się nawet z psami, no i bardzo mnie cieszy, że nawet nie zastanawiali się, jak zaproponowałam im usunięcie mu jajek. Znalezienie domu temu małemu dzikusowi, to była chyba najfajniejsza rzecz, jaką zrobiłam w tym roku.
I wiecie co? Nie chciałabym tego powtarzać. To duży stres dla wszystkich łącznie z kotem i odpowiedzialność, szczególnie przytłaczająca, kiedy nie ma się warunków dla takiego zwierzaka, a nie wiadomo przecież, czy ktoś zechce go od nas przygarnąć. W ogóle nie popieram wypuszczania kotów na zewnątrz, bo to właśnie przez to znajduję w swoim ogrodzie kocie nieszczęścia. Uważam jednak, że jeżeli ktoś naprawdę musi wypuszczać kota lub za nic nie jest w stanie go upilnować, to niech chociaż go wykastruje. Taki zabieg to minimum, trzeba brać pod uwagę, że nie uchroni to kota przed atakiem psa, przejechaniem przez auto, bójką z innym kotem, nie uchroni to też zwierząt, na które koty polują, np. zagrożone gatunki ptaków czy grządek z warzywami przed zasikaniem. Zapewne wielu miłośników kotów nie wejdzie na psi blog, żeby to przeczytać, ale wiem, że wielu psiarzy ma też pod swoją opieką kota. I naprawdę nie trzeba uważać siebie za wielbiciela tych zwierząt, żeby być za nie zwyczajnie odpowiedzialnym. Skoro nie wypuszczamy bez opieki naszego psa, pilnujemy, żeby nie hałasował, żeby nie brudził w miejscach publicznych, to róbmy to samo i z kotem lub po prostu nie decydujmy się na zwierzę, którym nie jesteśmy w stanie należycie się zająć. 



Na spacer obroża czy szelki?

$
0
0
Temat rzeka, nigdy się nie kończy, a rozwiązanie problemu wydaje się proste. W całym wpisie poniżej dzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami i preferencjami odnośnie różnych modeli zarówno szelek, jak i obroży. Weźcie poprawkę na to, że mam małe psy i możliwe, że w przypadku dużo większych burków sytuacja wygląda inaczej, chociaż czy wielkość psa odgrywa tu tak istotną rolę? 




Co wybrać, obrożę czy szelki?
Pytają ciągle ludzie w internecie, jakby to inni ludzie zza monitorów najlepiej znali ich psa. Według mnie wybór powinien być uzależniony właśnie od potrzeb naszego zwierzaka i od tego co chcemy z nim robić, ale we wpisie skupimy się tylko na codziennych spacerach. O ile pies nie ma problemów ze zdrowiem (np. zapadanie tchawicy, urazy kręgosłupa szyjnego) lub nie ciągnie nas na smyczy jak parowóz, może nosić zarówno szelki, jak i obrożę, dotyczy to nie tylko dorosłych psów, ale również szczeniąt (tak, szczeniaki mogą nosić szelki!).

Trzeba jednak zwrócić uwagę na właściwe dopasowanie akcesoriów, bo nawet z pozoru najwygodniejsze szelki lub obroża mogą okazać się niekomfortowe dla naszego psa, jeśli wybierzemy zły rozmiar lub źle wyregulujemy produkt. 


Szczenięta i szelki
Wydaje mi się, że to chyba najbardziej kontrowersyjne połączenie, bo wśród psiarzy krąży mit, jakoby szelki deformowały rozwijające się szczenię. Zastanówmy się, jedyna możliwość zaistnienia takiej sytuacji powstaje wtedy, kiedy szczenię ma źle dopasowany model szelek lub nie zwiększamy rozmiaru szelek wraz ze wzrostem szczeniaka. Jeśli szelki są dobrze dopasowane, właściwie rozkładają ciężar, nie blokują ruchów psa, nie wchodzą w pachy i "rosną" razem ze szczeniakiem, to nie ma możliwości, żeby noszenie ich odbiło się w negatywny sposób na budowie naszego psa. Ginny zaczęła nosić szelki w wieku 4/5 miesięcy, jako dorosły pies ma normalnie rozwiniętą klatkę piersiową i nie ma odstających łokci. Mój kolejny szczeniak też będzie nosić szelki.

Szczenięta i obroża
Dla wielu to jedyne, słuszne połączenie, a moim zdaniem jak zwykle wszystko zależy od konkretnego zwierzaka. Ginny jako szczenię podchodziła do świata dosyć neutralnie, niczym jakoś szczególnie się nie ekscytowała, więc nie było sytuacji, kiedy "wieszałaby się" na obroży, miotając się przy tym na wszystkie strony byle tylko dostać się w miejsce, które tak ją nęci. Spotkałam się za to nie raz ze szczeniętami, które nakręcone różnymi sytuacjami czy obiektami fruwały na obroży przyczepionej do smyczy w ręku właściciela. Pół biedy, jak szczeniak sam się tak tarmosił, ale jakby dodać do tego korektę smyczą w postaci szarpnięcia, to może zrobić się już całkiem niebezpiecznie, na sam widok można dostać boleści karku. 




Szelki 
Jeśli źle dobierzemy szelki lub za luźno je założymy, to pies zapewne wyjdzie z nich równie szybko co z obroży (Tosia jest w tym ekspertem). Natomiast sądzę, że są sytuacje, w których właściwie dopasowane szelki (szczególnie takie) będą bezpieczniejsze niż właściwie dopasowana obroża, ale i tutaj medal ma dwie strony.

Zawsze staram się zakładać psu szelki, kiedy jedziemy komunikacją miejską. W razie zaistnienia potencjalnie niebezpiecznego zdarzenia, kiedy pies musiałby szybko znaleźć się przy mnie dużo bezpieczniejsze będzie "przyciągnięcie" go w szelkach niż obroży. Dodatkowym atutem bardziej zabudowanych szelek jest lepsza widoczność małego psa. Może zabrzmi to zabawnie, ale Gina chyba musi zlewać się z podłogą pojazdów, bo ludzie często nawet jej nie zauważają, więc nietrudno o przypadkowe nadepnięcie. W uprzęży za to zawsze zwraca na siebie uwagę. Odpowiednio zbudowane szelki umożliwiają też bezpieczne uniesienie psa, gdyby wpadł w przestrzeń, z której w inny sposób trudno byłoby go wydostać. Zawsze jak wchodzę z psem do metra, to mam czarną wizję, że wpadnie on w przerwę między podłogą, a drzwiami wagonu, słyszałam już o podobnych przypadkach (a raz pożegnałyśmy w ten sposób kaganiec). Uprząż umożliwia też wygodne przytrzymanie psa (wydaje mi się, że łatwiej złapać za taśmę biegnącą po grzbiecie, niż przylegającą do szyi, szczególnie kiedy pies ma dłuższą sierść), jeśli chcemy mieć nad nim większą kontrolę.

Jeśli nasz pies ciągnie na smyczy, to z pewnością warto popracować nad tym problemem, ale myślę, że szelki w trakcie nauki będą wygodniejsze dla psa niż obroża, która go poddusza. Z Ginny kwestię ciągnięcia na smyczy mamy z grubsza przerobioną, chociaż są jeszcze sytuacje, kiedy smycz jest napięta jak cięciwa łuku, mam wtedy o wiele większy komfort psychiczny, kiedy pies ma na sobie szelki, w których się nie dusi. 

Jaki rodzaj szelek wybrać? 
Ile psów tyle odpowiedzi na to pytanie. Każdy burek jest inaczej zbudowany i nie każdy model będzie leżeć tak samo na każdym psie. Podczas wyboru odpowiednich szelek najlepiej je przymierzyć. Jeśli nie mamy takiej możliwości, bo zamawiamy przez internet to w przypadku nieudanego zakupu zawsze mamy prawo do zwrotu w ciągu 14 dni. Często widzę, że ludzie kierują się jedynie podanymi wymiarami i mimo, że szelki wyglądają na psie fatalnie, to ich właściciel i tak je zostawia, bo "przecież rozmiar pasuje, centymetry się zgadzają". Tymczasem pies jest ściśnięty jak szynka, a mi krwawią oczy. 

Ostatnio zawrzało w kwestii szelek norweskich, ponieważ  według wielu osób nawet właściwie dopasowane (w przypadku tego modelu to nie lada wyczyn) blokują pełny ruch psa, co na dłuższą metę może mieć na niego niezbyt dobry wpływ. Można zauważyć, że większość albo całkowicie je odradza, albo poleca jedynie na spacery bez szaleństw. Moje psy miały trzy różne pary szelek o tym kroju (np. Comfortflex) i z żadnego do końca nie byłam zadowolona, dlatego obecnie nie mamy już żadnych norwegów. 
Jak dotąd najlepiej sprawdzają się u nas szelki typu guard (Hurtta Y Updated) i różne wariacje na ich temat jak np. Ruffwear Web Master czy Front Range. Nie zauważyłam, żeby któreś z nich obcierały psa czy uniemożliwiały swobodne poruszanie się nawet w dzikim galopie. 




Po tym co wcześniej napisałam można wywnioskować, że raczej unikam obroży, a tymczasem mam ich całkiem sporo jak na dwa psy ;). 

Obroża
To w naszym wypadku głównie nośnik identyfikatora, bo są modele szelek, do których trudniej go zamocować. Zazwyczaj drażni mnie widok psa obwieszonego tyloma akcesoriami jednocześnie, ale myślę, że zwierzakowi raczej to nie przeszkadza, a jest bardzo praktycznym rozwiązaniem.  

Poza tym obroża zajmuje mało miejsca. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze na wszelki wypadek (szczególnie jak wybywam gdzieś dalej) biorę na zapas jakąś obrożę, gdyby coś stało się z tą, którą pies ma aktualnie na sobie (np. przerwałaby się, uniemożliwiając zapięcie do niej smyczy). Łatwiej spakować do plecaka drugą obrożę niż kolejną parę szelek. 

Tosia chodzi tylko w obroży, ponieważ jak dotąd to jedyny sprzęt spacerowy, z którego się nie wydostała. Nie zdarza jej się też ciągnąć na smyczy, a szelki bardzo trudno jej dopasować, więc w końcu doszłam do wniosku, że nie ma sensu z nimi kombinować.
Ginny natomiast przez wyżej wspomniane epizody z ciągnięciem na smyczy częściej chodzi w szelkach, ale głównie w trakcie cieplejszych pór roku.
Zima to u nas sezon na noszenie psich ciuchów i obroży, zawsze idą ze sobą w parze, bo na większość psich łaszków nie jestem w stanie założyć szelek. Pies albo będzie ściśnięty do takiego stopnia, że ledwo będzie się poruszać albo w ogóle się nie zapnie, więc nie ma innego wyjścia (ewentualnie szelki specjalnie na zimę ;)). 

Kiedy jest ciepło i zabieram Gi nad wodę, to wolę, żeby była w zwykłej obroży. Boję się, że będąc w szelkach mogłaby zaczepić nimi o coś na dnie i się utopić, obroża wydaje mi się w takim wypadku bezpieczniejsza. 

Obroża według mnie wygląda ładniej. Uwielbiam robić zdjęcia i w większości przypadków psy o wiele lepiej prezentują się na nich w obroży niż w szelkach. Łatwiej też usunąć ją w trakcie obróbki ;). Zazwyczaj jak idę na spacer z psem i aparatem, to na czas dotarcia na miejsce zwierzak jest przypięty do szelek, potem je zdejmuję i chowam do plecaka, a obroża stanowi wtedy "rekwizyt" do zdjęć. 

Jaki rodzaj obroży wybrać? 
Podobnie jak z szelkami wszystko zależy od psa. U nas najlepiej sprawdzają się obroże  martingale. U Tosi, bo ma dłuższe futro i obrożą zapinaną na plastikowy klips często niechcący "przycinałam" jej włosy, a u Gi z uwagi na jej specyficzną budowę. 
Ginny ma dosyć małą głowę i długą szyję, która zwęża się w stronę głowy (trochę jak u chartów). W najgrubszym miejscu jej szyja ma około 29cm w obwodzie, a w najwęższym około 25cm, więc jest to spora różnica. Żeby nie wydostała się ze zwykłej obroży musi nosić ją dosyć wysoko, co w przypadku obroży na plastikowy klips niezbyt korzystnie wyglądało. Martingale dużo ładniej na niej leży i uniemożliwia wydostanie się, do tego nie ma znaczenia po której stronie idzie pies. Inaczej sprawa ma się z półzaciskami takimi jak Hurtta Lifeguard poniżej, żeby pasek zaciskowy działał we właściwy sposób pies musi iść po konkretnej stronie człowieka, co czasem bywa kłopotliwe.
Poza tym sporadycznie korzystamy z obroży zapinanych na metalową klamrę (mamy takie dwie z materiału wodoodpornego i zakładam je psu nad wodę). Z pozoru nie różni się ona bardzo od obroży zapinanej na plastikowy klips, ale moim zdaniem wygląda dużo zgrabniej. Wydaje mi się też, że metalowa klamra jest solidniejsza niż plastik i tak łatwo się nie rozepnie. 


Podsumowując 
Najważniejszy w wyborze między szelkami, a obrożą powinien być dla nas komfort naszego psa. Nie moda na konkretny typ szelek (dlaczego Hurtta Active ma tak szeroki przód?!), nie legendy zaczytane w internecie, tylko nasz własny pies. My korzystamy zarówno z szelek, jak i obroży, według mnie to najlepsze rozwiązanie 


Koniecznie podzielcie się swoimi spostrzeżeniami! :)




Psy na Instagramie - 5 ciekawych kont, na które zaglądam

$
0
0
Instagram początkowo służył mi do nakładania filtrów na zdjęcia, które potem wrzucałam na ginkowy fanpejdż. Obrabiam każde zdjęcie, jakie wrzucę do sieci i dziwnie było mi nic nie robić nawet z tymi komórkowymi, więc szczególnie ucieszyłam się, kiedy IG wprowadził więcej opcji edycji.


Aplikacja ta dość długo służyła mi tylko jako prosty edytor i miejsce do przechowywania zdjęć, ale z czasem zaczęłam być odkrywana przez coraz więcej osób. Pojawiły się pierwsze obserwacje, serduszka i myśl, żeby może jednak zająć się tym kontem w normalny sposób. Obecnie nosi ono taką samą nazwę jak fanpage czyli Ginka Turbinka. Znajdziecie tam między innymi zdjęcia i filmy, których nie publikuję nigdzie indziej, dlatego jeśli chcecie jeszcze więcej Ginny, koniecznie zaobserwujcie! :)



W związku z tym, że wsiąknęłam nieco w Instagram sama zaczęłam znajdować tam różne, ciekawe konta, które bardzo chętnie śledzę i pomyślałam, że może i Wam się spodobają. Inspiracji do różnych działań nigdy dość :). Rzecz jasna kont, które obserwuję jest duuużo więcej.



@thedogist
Psy w mieście, tak można podsumować tematykę tego konta. Znajdziecie tam mnóstwo fotografii przeróżnych psów z różnych miast, choć króluje tam głównie Nowy Jork. Każde foto i pies to jakaś historia. Bardzo fajny projekt :).



@campingwithdogs 
To z kolei coś dla fanów psów na łonie natury. Można tam znaleźć zdjęcia autorstwa innych użytkowników IG z przeróżnych, fantastycznych miejsc, od samego oglądania samemu chce się spakować w plecak turystyczny i ruszyć z psem ku przygodzie! :) Taki był właśnie cel powstania tego konta, zachęcenie ludzi do aktywnego spędzania czasu ze zwierzakiem na świeżym powietrzu. Nie da się ukryć, że udało im się to osiągnąć.




@positivedogcare
Coś dla miłośników psich sztuczek. Gwiazdami tego konta są głównie bordery Holly i Ace, mieszkają w Australii i grają jak im Dai zagra. To niesamowicie zgrane trio podsuwa wiele pomysłów na naukę nowych sztuczek :).



@dogswiss 
Konto poświęcone czekoladowej labradorce Nali. Nie jestem fanką labradorów, to zdecydowanie nie są psy, jakie chciałabym mieć pod swoim dachem, ale ona jest super i jest czekoladowa! Czekolady niewątpliwie skradają moje serce, a jak są jeszcze na takich zdjęciach, ah! :) Jeśli lubicie czekoladowe psy na tle Alp w Szwajcarii, to zerknijcie koniecznie.



@miniaussie_bryn
Od dłuższego czasu interesują mnie mini aussie, dlatego z chęcią podglądam co tam u Bryn, wyjątkowo ładnej przedstawicielki tej rasy.




Korzystacie z Instagrama? Śledzicie jakieś psie profile, macie swoje ulubione? Podzielcie się! :D 



Zimowy haul

$
0
0
Jednym z moich postanowień noworocznych było ograniczenie psich zakupów w 2017 roku. W związku z tym uznałam, że ostatnie miesiące 2016 będą dobrą okazją do ostatnich szaleństw. 



Idzie mi całkiem nieźle, bo zbliża się koniec stycznia, a w moje ręce wpadła jedynie adresówka. Sami przyznacie, że wytrzymała adresówka to nie jest jakaś tam zwykła zachcianka! ;) Na polskim rynku pojawia się coraz więcej zagranicznych produktów, ale też mnóstwo dzieł polskich producentów, które ogromnie kuszą! Trzymam jednak swoje "muszę to mieć" na wodzy, a każde "kup teraz" przemyśleć co najmniej dwadzieścia razy, ale o tym może przy okazji innego wpisu. Przejdźmy do rzeczy!

Do psiej paszczy 


1. Produkty od ScanVet, które już częściowo widzieliście, a o pozostałych przeczytacie u nas niebawem.
Relaxer Kęsy - środek uspakajający dla psów, możecie przeczytać o nim w tym wpisie.
Arthroflex - suplement na stawy.
Scanomune oraz Genomune - preparaty wzmacniające odporność.
FreshAid - żel do higieny psich zębów i dziąseł

2. Karma Belcando Single Protein - otrzymałyśmy do testów osiem puszek z mięsem z kangura, więc będzie to zupełna nowość w diecie moich psów. O naszych doświadczeniach z tą karmą również przeczytacie za jakiś czas na blogu. 

3. Przysmaki Woolf - w wersji z kaczką i dorszem, jagodami i kurczakiem oraz... kurczakiem i jagodami! ;)

Na spacer 


4. Komplet oraz bandamka Witty&White - dostałyśmy te akcesoria w ramach współpracy z Witty&White. Pierwsze wrażenie - bomba! Za jakiś czas na blogu pojawi się obszerniejsza recenzja :).

5. Obroża wodoodporna Red Dingo Vivid Hot Pink - RD niedawno wprowadził do swojej oferty obroże z taśmy pokrytej PCV, czyli całkowicie wodoodpornej! Jak tylko zobaczyłam te kolorki i klamrę w kształcie kostki wiedziałam, że muszę mieć taką obrożę w naszej kolekcji, a Wy rozwiązaliście mój dylemat odnośnie wyboru koloru.

6. Obroża Wild Woof - dostałyśmy ją w ramach współpracy, to już drugi raz, za pierwszym wybrałam inne połączenie kolorystyczne i większą szerokość, możecie zobaczyć tutaj. Niestety okazało się, że 2,5cm z podszyciem to trochę za dużo na chudą szyję Gi, ale ku naszej uciesze Wild Woof ma już 2cm, które zdecydowanie lepiej prezentują się na Gience :).

7. Obroża Hurtta - moja zdobycz z Dnia Darmowej Dostawy. Ten kolor już chyba wycofują, a bardzo podobał mi się na ginowych norwegach, więc korzystając z okazji postanowiłam ją w końcu dorwać.

8. Identyfikator QuickTag - uważam, że adresówek nigdy za wiele, a te z QT to już sprawdzony przez nas produkt. Poprzednie identyfikatory były w wersji złotej i chromowanej, więc tym razem dla odmiany zdecydowałam się na coś kolorowego. Na jednej stronie zamieściłam napis "posiadam microchip", a po drugiej dwa numery komórkowe z kierunkowym na Polskę.

9. Sweter i bluza z Aliexpress - każde z tych ubranek kosztowało około 16zł i choć zdjęcia klientów sprawiały dobre wrażenie, to i tak miałam wątpliwości co do jakości tego, co ostatecznie otrzymam, ale ciekawość zwyciężyła i zamówiłam. Po półtora miesiąca czekania na przesyłki okazało się, że oba ubranka są naprawdę super wykonane. Jedynie fioletowa bluza miała odpruty kawałek logo, więc postanowiłam je usunąć. Zarówno sweter jak i bluza są naprawdę ciepłe, więc powinny sprawdzić się pod jakąś cieńszą derkę czy na chłodniejsze, suche dni. Niestety są to ubranka raczej dla małych piesków, Gi ma około 35cm w kłębie, waży 6,5kg, a sweter w serduszka ma w rozmiarze XXL... ;)

Do zabawy 


10. Piszczący pluszak Kong Cuteseas - mamy już ośmiornicę z tej serii, to jedna z naszych ulubionych zabawek, wiedziałam, że prędzej czy później dokupię tego wieloryba :). Dodatkowo podobnie jak niżej wymienioną kostkę udało mi się kupić go w całkiem fajnej cenie i bez ponoszenia kosztów przesyłki (uprzedzając pytania - emag.pl).

11. Kostka z "butelkowym" wypełnieniem Kong Crackle Squeezz - Gi kocha butelki, ale są one nieco za duże by mogła je w całości zgniatać, z resztą zastanawiam się czy taki plastik nie zaszkodziłby psim dziąsłom. Jakiś czas temu w związku z jej zamiłowaniem do plastiku kupiłam zabawkę JW Pet Crackle Head z butelkowym wypełnieniem, ale już pierwszego dnia straciło ono swoją formę. Przyszedł czas na sprawdzenie kongowej wersji tego typu zabawek, jak dotąd uważam ten zakup za naprawdę udany!

12. Szarpak futerkowy Dog's Craft by Wonder Dog - zarówno kolor miętowej (ah!) taśmy jak i futerko to nowość wśród produktów DC, a my mamy przyjemność je testować.

13. Szarpak Dog's Craft by Wonder Dog - kolejny szarpak robiony według mojego pomysłu. Uznałam, że bałwanek z Planet Dog jest jednak ciut za mały do aportowania, więc poprosiłam Panią Dorotę o wyczarowanie mi z niego szarpaka.

Do aparatu 


14. Torba fotograficzna Koolertron - nie piszę o wszystkich gadżetach foto, które kupuję, ale uważam, że ten może zaciekawić wielu psiarzy. Ilu z Was ma aparaty? Ilu z Was nosi na spacer z psem plecak lub torbę fotograficzną?
Jak wiecie z tego wpisu na dłuższe wypady z psem noszę po prostu zwykły plecak. Przez długi czas zabezpieczałam sprzęt foto zimowymi czapkami i szalikami. Na dłuższą metę było to słabe rozwiązanie, tym bardziej, kiedy zabierałam ze sobą więcej gratów. W końcu przyszedł taki moment, kiedy dojrzałam do decyzji o zakupie porządnego plecaka foto, ale nie rozwiązało to do końca problemu luźnych wypadów, na które biorę aparat i góra dwa obiektywy. W tym celu zakupiłam taką prostą torbę. Zależało mi na tym, żeby miała "klapkę", by móc jeszcze coś na niej ułożyć, są jeszcze wersje zamykane jak worek. Ta w zupełności spełnia moje oczekiwania :).

15. Obiektyw Sigma Art 35mm f/1.4 DG HSM - marzyłam o jasnej 35mm od bardzo dawna, ale nie widziałam za bardzo sensu w kupowaniu tego obiektywu pod cropa, dlatego jak tylko udało mi się zdobyć pełną klatkę wiedziałam, że mój pierwszy obiektyw to będzie właśnie szeroka i jasna stałka. Słoik ten będzie mi służyć głównie podczas fotografowania w ciaśniejszych pomieszczeniach, ale nie tylko, mam sporo pomysłów na to, jak go dobrze wykorzystać :).



Jak długo wytrwam w swoim postanowieniu? Czy pojawi się kolejny post z cyklu "haul zakupowy"? To się okaże!


Scanomune & GenoMune na wzmocnienie odporności

$
0
0
Okres jesienno-zimowy to czas, kiedy bardzo łatwo łapiemy infekcje chyba, że mamy naprawdę świetną odporność i wirusy nam nie straszne.  Z psami jest podobnie. Ginny odkąd pamiętam ma problemy z odpornością i dość często zmaga się z przeziębieniami. Tosia natomiast nigdy nie miewała takich problemów, ale jest już starszym psem, więc wolę dmuchać na zimne i profilaktycznie ją wzmocnić. 

Produkty testujemy w ramach współpracy ze ScanVet. 




Scanomune oraz GenoMunemają bardzo podobne działanie. Ich zadanie to immunostymulacja oraz wzmocnienie naturalnej odporności. Stosuje się je w następujących przypadkach: 

- u szczeniąt i kociąt, szczególnie w okresie tzw. luki immunologicznej i w czasie odsadzania od matki (GenoMune)
- profilaktycznie przy zwiększonej podatności na zakażenia
- wspomagająco w trakcie zakażeń (bakteryjnych, wirusowych, grzybiczych, pasożytniczych)
- w okresach obniżenia odporności i stresu (np. planowane wystawy, podróże, pobyt w hotelu, rozród)
- w celu poprawy odporności u psów sportowych i pracujących
- u zwierząt osłabionych, wyniszczonych i w podeszłym wieku, w okresie rekonwalescencji
- wspomagająco w okresie szczepień u szczeniąt i kociąt
- przy długotrwałej antybiotykoterapii
- wspomagająco w procesach regeneracyjnych i gojeniu ran, poprzez aktywację keratynocytów i fibroblastów
Dowiedziałam się też, że betaglukan, wchodzący w skład produktów, stosuje się dodatkowo przy niektórych nowotworach. 

Tak pozytywny wpływ na naszego psa ma pozbawiony zanieczyszczeń beta-1,3/1,6-D-glukan zawarty w obu preparatach (więcej o jego właściwościach przeczytacie tutaj lub tutaj). Pobudza gotowość układu odpornościowego psa, dzięki czemu jest on lepiej przygotowany na spotkanie z patogenami.
Maksymalne działanie uaktywnia się już po 3 dniach ich podawania. Można bezpiecznie stosować je przez dłuższy czas, do wzmocnienia naturalnej odporności poleca się podawać je przez 2-3 miesiące. Betaglukan to środek naturalnego pochodzenia, nie obserwowano działań ubocznych. Ze względu na zawartość cukru w GenoMune w przypadku psów z cukrzycą lepszym wyborem będzie Scanomune. 



Nasze spostrzeżenia odnośnie sposobu podawania 
Jak wyżej wspomniałam preparaty te różnią się głównie formą podania. Scanomune jest w niedużych kapsułkach, a GenoMune w formie syropu. Dzięki temu wybierając któryś z tych produktów możemy dopasować sposób podania do preferencji naszego psa. Ginny w tej kwestii sprawia mniej problemów, więc zdecydowałam się na aplikowanie jej kapsułek. Pierwsze z nich  wystarczyło przemycić w misce między granulkami karmy, za trzecim razem nie było już tak łatwo i trzeba było wspomóc się silniejszymi argumentami w postaci dodatku mięsa. 

U Tosi by to nie przeszło, bo znajdzie tabletkę upchniętą w jedzeniu najgłębiej jak się da i oczywiście wypluje, jak tylko dokładnie wyliże jadalny wierzch. W związku z tym na niej sprawdzałam syrop, który niewątpliwie zdobył jej uznanie. Dołączona do niego miarka jest całkiem wygodna w użyciu, jedyny minus to fakt, że trzeba ją potem przepłukać, co wydłuża cały proces podawania preparatu psu. Jest to jednak oczywista sprawa w przypadku takiego rozwiązania. Jeśli wolicie stosować kapsułki ze względu na brak dodatku cukru, to można też wysypać zawartość kapsułki i zmieszać z karmą, proszek jest w zasadzie bez smaku i zapachu.



Efekty
Ostatnio zima dała nam nieźle popalić. Najcieplejsze z psich ubrań jakie mamy na niewiele się zdało. Psy trzęsły się jak galarety nawet w trakcie szybkiej toalety w ogrodzie (własna przestrzeń w takie mrozy to prawdziwe błogosławieństwo). Można było spodziewać się, że efektem tego będzie jakieś choróbsko. Jak dotąd wszystko wskazuje na to, że te preparaty naprawdę działają, bo nikt poza mną nie odczuł negatywnych skutków zimy. 
Bardziej namacalnym efektem jest dla mnie znikający guzek na skórze Gi. Od paru lat co jakiś czas pojawiają jej się na grzbiecie cysty. Za pierwszym razem usuwaliśmy w całości i wysyłaliśmy do badania histopatologicznego, żeby dowiedzieć się czy nie jest to coś groźnego. Diagnozą była właśnie cysta epidermalna. Po niej pojawiały się kolejne, ale zawsze same znikały po pewnym czasie. Weterynarz sugerował, że zmiany te mogą mieć związek z odpornością, więc kupiłam pakiet naturalnych suplementów, ale nie zauważyłam wyraźnej poprawy. Tym razem guzek nie ustępował, miałam zamiar poprosić weterynarza o usunięcie go, ale w międzyczasie dowiedziałam się, że często psom z podobnymi problemami pomaga Scanomune. Rzeczywiście, kiedy codziennie zaczęłam aplikować Ginie ten preparat, narośl zaczęła znikać, teraz jest już prawie niewyczuwalna.


Cena 
Opakowanie 30 tabletek Scanomune można kupić w cenie od około 45zł, natomiast GenoMune 100ml w cenie od około 60zł. Produkt w formie płynnej jest bardziej ekonomiczny, ale trzeba zwrócić uwagę na zawartość cukru w składzie, w przypadku psów z cukrzycą lepszym wyborem będzie Scanomune. 

Podsumowując
Jeśli macie w domu chorowitka, do którego ciągle przykleja się jakieś choróbsko, a jego wyniki badań nie wskazują na nic konkretnego, warto pomyśleć o wzmocnieniu jego odporności. W tym celu możecie użyć jednego z wyżej wymienionych preparatów. U nas naprawdę fajnie zdały egzamin i myślę, że w przyszłości znów sięgnę po te produkty. 

Arthroflex - suplement na stawy

$
0
0
Arthroflex to kolejny produkt, który testujemy w ramach współpracy ze ScanVet. Jest to  suplement wspomagający funkcjonowanie stawów, czyli coś bez czego my nie możemy obejść się na co dzień. 


Dlaczego stosujemy suplementy na stawy?
Ginny jakiś czas temu miała zdiagnozowane początki zwyrodnień w kolanie. Objawiało się to stanem zapalnym i kulawizną przy wykonywaniu niektórych czynności. W zwiazku z tym zgodnie z zaleceniem ortopedy zaczęłam podawać jej suplementy na stawy. Tosia z racji swojego wieku też zaczęła je przyjmować. 
Wybór suplementów jest całkiem spory, więc nie mając żadnego doświadczenia w tym temacie nie bardzo wiedziałam co wybrać. Po wstępnym rozeznaniu dowiedziałam się, że najlepszą przyswajalność mają preparaty w płynie, więc z góry skreśliłam tabletki. W dalszych poszukiwaniach skupiłam się na opinii innych ludzi, których psy mają podobne problemy i ich stawy muszą być dodatkowo wspomagane. Miałam wrażenie, że wiem jeszcze mniej niż wcześniej, opinie o działaniu produktów były różne. U jednych dany środek pozwalał na zauważenie kolosalnej różnicy w poruszaniu się psa, a u innego zwierzaka nie przynosił żadnych efektów. 

Doszłam do wniosku, że trzeba będzie sprawdzić samemu co u nas spisze się najlepiej. Tym razem bierzemy pod lupę Arthroflex. 

5 ml Arthroflexu zawiera: Siarczan glukozaminy 600 mg, Siarczan chondroityny 240 mg, MSM 250 mg, Czarci pazur 0,5 ml, Mangan 2,5 mg, Witamina C 50 mg.  
pełny skład znajdziecie tutaj.


Forma podawania
Miałyśmy już okazję sprawdzać dwa tego typu preparaty w formie płynnej i przyznam, że niezbyt zadowalało mnie to rozwiązanie. Moje psy z racji swoich niedużych rozmiarów dostają mniejsze dawki, więc większość płynu zostawała na ściankach dołączanych do nich miarek i bywało, że pies nie do końca chciał to wylizywać. Miarki musiałam za każdym razem płukać, co zajmowało dodatkowy czas. Podawanie syropu "na oko" też niezbyt się sprawdzało, bo zdarzało się, że wylało się trochę za dużo, często brudziła się butelka. Preparat w formie proszku też nie był najlepszym rozwiązaniem, bo proszek za każdym razem trzeba było namaczać w wodzie, żeby się rozpuścił i dopiero wtedy dodawać do miski karmę. 
Byłam bardzo ciekawa jak będzie spisywać się pompka w Arthroflex i okazało się, że to strzał w dziesiątkę! Dozowanie syropu jest bardzo komfortowe, dodajemy dokładnie tyle ile chcemy, nic nie trzeba zalewać wodą, butelka pozostaje czysta, a my oszczędzamy czas. 
Arthroflex znajdziemy w butelkach o pojemności 250ml i 500ml, więc zarówno właściciele dużych jak i małych psów znajdą coś dla siebie.



Smakowitość 
Dodatkowo wygląda na to, że Arthroflex jest całkiem smaczny, bo Gi wylizuje po nim miskę do czysta. Często powtarzam, że to wszystkożerne stworzenie, ale w kwestii suplementów bywa różnie, jeden z podobnych produktów nie cieszył się u niej dużym uznaniem. Tosia też nie narzeka na smak Arthroflexu. 



Podsumowując
Po prawie dwóch miesiącach podawania Arthroflexu mogę stwierdzić, że ma on naprawdę pozytywny wpływ na obie dziewczyny. Gi nie zdarzył się w tym czasie żaden epizod z kulawizną i całkiem swobodnie się porusza. Tosi natomiast nic już nie strzyka, kiedy się przeciąga na dywanie.  Jestem pewna, że ten produkt na stałe zagości w naszej apteczce. 



FreshAid - żel do pielęgnacji psiej jamy ustnej

$
0
0
Są psy, które od zawsze mają piękne, białe i zdrowe zęby, ale wielu trzeba w tym pomagać. Moje burki niestety zaliczają się do tej drugiej grupy, więc z chęcią przyjęłam propozycję sprawdzenia żelu FreshAid. 

Produkt testujemy w ramach współpracy ze ScanVet. 


Kamień nazębny
To główny winowajca problemów w psim pysku, dlatego zacznijmy od niego. Najczęściej problem nadmiernego odkładania się kamienia nazębnego dotyczy psów małych ras. Często ma też związek z dietą, mówi się, że kamień bardziej odkłada się kiedy pies dostaje mokry pokarm (np. konserwy dla psów, gotowane posiłki) i bardziej poleca się suchą karmę, która poprzez to, że pies ją gryzie ma usuwać płytkę nazębną, niestety Gi tego nie rozumie i większość granulek suchej karmy od razu połyka. W kwestii diety mającej najbardziej pozytywny wpływ na psie zęby poleca się BARF, jednak okazuje się, że nie wszystkim psom pomaga regularne gryzienie surowych kości. Przyczyną powstawania kamienia może być też twarda woda, którą podajemy psu do picia. Wpływ na to może mieć również krzywy zgryz, no i w końcu predyspozycje genetyczne, niezależnie od wielkości psa, nawet brytan może borykać się z problemem kamienia nazębnego i nieświeżego oddechu. 
Nieświeży oddech to najczęściej objaw tego, że w psim pysku zaczyna dziać się coś niedobrego, może mieć to związek właśnie z kamieniem, ale niekoniecznie, bo podobnie mogą dawać o sobie znać kłopoty z układem pokarmowym. 
Kiedy psu zaczyna brzydko pachnieć z pyska warto zacząć działać. Jeżeli pojawił się już kamień to najlepiej od razu pokazać go weterynarzowi i umówić się na zabieg usuwania. Samemu lepiej z tym nie kombinować, bo można narobić więcej szkody niż pożytku. Moje psy mają to już za sobą i mogę zapewnić Was, że zabieg usuwania kamienia w gabinecie weterynaryjnym to nic strasznego, a jeśli mimo wszystko macie wątpliwości to najlepiej jeśli porozmawiacie o nich z lekarzem weterynarii, pod którego opieką jest Wasz pies.

Gi przed i po zabiegu

Mimo wszystko lepiej zapobiegać niż leczyć, więc powinniśmy skupić się na profilaktyce.  Na geny wpływu nie mamy, ale na dietę już tak, może warto przemyśleć surowiznę? ;) Na twardą wodę może pomóc założenie odpowiedniego filtra lub kupowanie wody do picia w dużych butlach. Warto regularnie kupować psu naturalne gryzaki. Natomiast w przypadku wyjątkowych predyspozycji do takich przypadłości najlepiej sprawdzą się specjalne produkty do higieny psich zębów.


FreshAid 
To żel do higieny psiej (i kociej) jamy ustnej. Ma za zadanie neutralizować przykry zapach, ograniczać tworzenie płytki nazębnej oraz chronić i regenerować dziąsła. 

W skład produktu wchodzą:
glicerol, glukonian cynku, witamina C (w postaci monofosforanu wapnia), kwas foliowy, ekstrakt z zielonej herbaty, olejek mięty pieprzowej, tauryna
więcej informacji znajdziecie tutaj.

Sposób stosowania
Wystarczy codziennie (najlepiej rano i wieczorem) nanieść kilka kropli na dziąsła lub do kieszonek policzkowych i już. To duże ułatwienie dla właścicieli psów, które nie lubią szczotkowania (choć w razie potrzeby FreshAid można użyć ze szczoteczką). Produkt jest bezpieczny dla układu pokarmowego, więc może być bez problemu połykany przez psa.


Efekty
Efekty są widoczne, a właściwie wyczuwalne niemal od razu. FreshAid rzeczywiście neutralizuje zapach z psiego pyska. W międzyczasie Ginny przechodziła zabieg usuwania kamienia, więc żel znalazł również zastosowanie w gojeniu podrażnionych dziąseł. Wspomaganie gojenia śluzówki to jedna z zalet produktu, dlatego jest polecany właśnie po wszelkich zabiegach w obrębie jamy ustnej. Jak dotąd nie zaobserwowałam pojawiającego się nalotu na zębach, więc sądzę, że żel działa :). 

Cena
Butelka 112ml kosztuje około 40zł, jest to dość typowa cena dla tego typu produktu. 

Podsumowując 
FreshAid jest naprawdę skuteczny, całkiem wydajny, a do tego bardzo wygodny w użyciu. Jeśli Wasz pies boryka się z problemem odkładania kamienia nazębnego, to warto sięgnąć po ten produkt.



Komplet i bandamka od Witty&White

$
0
0
Jestem fanką linowych smyczy i bardzo podobają mi się złote okucia w psich akcesoriach, dlatego bardzo ucieszyłam się z okazji testowania produktów od Witty&White. Pora powiedzieć o nich więcej :).


Trafiła do nas obroża personalizowana Double, smycz personalizowana w trzech kolorach oraz czarno-biała bandamka. Każdy przedmiot był oddzielnie zapakowany w materiałowy woreczek, spód i górna warstwa pudełka były wyłożone grubą warstwą folii bąbelkowej ukrytej pod czarnym papierem, nawet karton na zewnątrz był ozdobiony ładnym sznureczkiem. Wszystko dopracowane w każdym calu i mimo, że to przecież takie detale, mogłoby się wydawać niezbyt znaczące to robią naprawdę miłe wrażenie.


Wybór kolorów obroży i smyczy był dla mnie oczywisty. Schody zaczęły się przy rozmiarach, bo to nasze pierwsze akcesoria wykonane z liny bawełnianej i nie do końca wiedziałam na co się zdecydować, ale z pomocą pospieszyła Pani Agata, która idealnie nam ze wszystkim doradziła.



SMYCZ 
Nasza smycz jest wykonana z liny bawełnianej o średnicy 10mm, jej łączna długość miała wynosić 160cm, ale okazało się, że jest trochę krótsza, co akurat mnie ucieszyło. Gdyby było inaczej Witty&White zaproponowaliby wymianę smyczy na nową i wysyłkę na ich koszt, ale w naszym wypadku nie jest to konieczne :). Trochę obawiałam się, że lina o grubości 10mm będzie zbyt masywna, ale w ogóle nie odnoszę wrażenia, żeby topornie  wyglądała przy psie.
Wyposażona jest w nieduży, mosiężny karabińczyk, który na zdjęciach sprawia wrażenie dość delikatnego, ale to tylko pozory, bo na żywo jest zupełnie inaczej. Nie mam obaw, żeby przypiąć go do obroży, w którą ubrany jest pies.


Przy rączce na kółeczku wisi złota zawieszka z logo Witty&White. Całkiem fajny pomysł na "metkę", poza tym moim zdaniem stanowi ciekawy akcent dodatkowo ożywiający smycz. Kółeczko za to sprawdza się jako mocowanie do karabińczyka, kiedy przewieszam sobie smycz przez ramię.
Jak wcześniej wspomniałam wybór kolorów był z góry przesądzony, nie sądziłam jednak, że na żywo będą prezentować się razem tak pięknie! Zgodnie z moją prośbą od strony karabińczyka znajduje się fiolet, intensywny róż oraz mięta. Pomyślałam, że dzięki takiej kolejności (ciemniejsze kolory bliżej psa) smycz powinna dłużej zachować ładny, nieskalany błotem wygląd. Prawda jest taka, że smycz to u nas bardziej ludzki niż psi gadżet. Służy mi jedynie do przeprowadzenia psa z miejsca na miejsce, bo dalej najczęściej moje futrzaki poruszają się bez uwięzi (wyjątek to wypady na miasto). Smycz albo przewieszam przez ramię, albo chowam w kieszeni/saszetce. Nie ma więc ona szczególnie wielu okazji do pobrudzenia się, bo zawsze dbam o to, żeby była w miarę czysta (nie lubię mieć brudnej smyczy na kurtce czy zwiniętej w ręku). Tym razem zwracałam na to szczególną uwagę, bo bawełna nie należy raczej do super czyszczących się materiałów, a tu dodatkowo producent poleca pranie ręczne.


Smycz lekko się rozciąga co sprawia, że w pewnym stopniu amortyzuje szarpnięcia, dla mnie to plus. Jest całkiem wygodna, żeby to sprawdzić specjalnie zdjęłam rękawiczki na kilka spacerów. Doceńcie moje poświęcenie.
W porównaniu z taśmowymi smyczami o podobnej długości zajmuje sporo miejsca, ale jest tak ładna, że grzechem byłoby ją chować :D.



OBROŻA
Jak już wiecie jestem fanką obroży półzaciskowych, najlepiej sprawdzają się u moich psów. Z dotychczasowej oferty Witty&White najbardziej pasowała nam jednak obroża Double, ze względu na szerokość. Została wykonana z liny bawełnianej o średnicy 8mm,  co w sumie daje obrożę o szerokości 16mm, dla Gi to takie minimum. Przy tego typu obroży trzeba zwrócić szczególną uwagę na to, żeby dobrać właściwy rozmiar, bo nie ma  możliwości regulacji, my trafiłyśmy chyba idealnie :).


Wybrałam mocowanie za pomocą karabińczyka, takiego samego jak w smyczy. Okazało się, że to całkiem wygodne rozwiązanie. Obawiałam się, że karabińczyk będzie jakoś wbijać się w szyję, ale nic takiego się nie dzieje. Kółko, do którego zapinamy karabińczyk jest naprawdę solidne i stanowi chyba jedyne, sensowne miejsce, gdzie można zamocować adresówkę, ale nie jest to łatwe zadanie.  Miałam problem z zamocowaniem tam adresówki na małym kółeczku, natomiast z większym nie wyglądało to najlepiej. Myślę, że fajnie by było, jakby w obrożach pojawiło się jakieś ciekawe rozwiązanie na przymocowanie idenfytikatora.
Dużym plusem jest dyskretna metka wokół jednej z linek, podoba mi się to, że nie rzuca się w oczy. 

Poza tym obroża pięknie prezentuje się na psiej szyi i wydaje się naprawdę wygodna, nigdzie nie uwiera psa. Szybko się ją zakłada i zdejmuje, nie zmienia swojego położenia w czasie ruchu. 





BANDAMKA
Podobały mi się bandamki na psach z dłuższą sierścią. Na tych bardziej łysawych często kojarzyły mi się ze śliniakiem, dlatego muszę przyznać, że byłam trochę sceptycznie nastawiona do tego produktu. Stwierdziłam jednak, że szkoda z góry go przekreślać, bo może jednak będzie fajnie wyglądać. Jak dobrze, że jest z nami!


Nasza bandamka jest wrozmiarze S czyli na obwód szyi od 28 do 38cm, ginowa szyja w najszerszym miejscu ma około 29cm w obwodzie i wydaje mi się, że chyba ciut zaszalałam z tym rozmiarem. Zależało mi jednak na tym, żeby mieć więcej luźnego materiału, a jego nadmiar bez problemu można odpowiednio złożyć, to taka ciekawostka przyrodnicza dla Was.


Dla równowagi wybrałam coś w bardziej stonowanych kolorach, padło na czarno-białą flanelę. Bandamka wykonana jest z bardzo dobrej jakości bawełny. Materiał jest ciepły i miły w dotyku, nie gniecie się jakoś szczególnie. Posiada ładne wykończenie. Podobnie jak smycz i obroża ma niezbyt przykuwającą wzrok metkę, a jeżeli ktoś wyjątkowo nie lubi być "żywą reklamą", to może odwrócić bandamkę na drugą stronę. Zwracam na to uwagę, bo niektórzy producenci zamieszczają ogromne metki, które często zajmują bardzo dużą powierzchnię, widać to szczególnie na akcesoriach dla małych psów. Tutaj wszystko jest jak należy :). 
Chustkę składamy  na pół i zawiązujemy psu wokół szyi, a następnie podziwiamy. Produkt ten został stworzony głównie po to, żeby wyglądać, ale myślę, że na pewno w jakimś stopniu chroni psią szyję przed warunkami atmosferycznymi. W ogóle takie apaszki wyjątkowo ocieplają wizerunek psa. Wiem, że są osoby, które mają groźnie wyglądające psy i chciałyby to zmienić, sądzę, że bandamka mogłaby w tym pomóc :). 
Na co dzień raczej nie będę korzystać z takiego gadżetu, ale myślę, że wykorzystam go w nie jednej sesji zdjęciowej, w związku z tym już chodzą mi po głowie kolejne bandamki w różnych wzorach i kolorach (mogę sobie pozwolić, w końcu to już nie będą psie akcesoria tylko rekwizyty foto! ;)). 



CENA
Zacznijmy od bandamki, która kosztuje około 30zł. Wydaje mi się, że to całkiem spoko cena, jak za produkt takiej jakości i bez większych oporów byłabym w stanie zapłacić tyle za kolejną. 

Smycz i obroża kosztowały razem około 200zł i zdaję sobie sprawę, że pewnie niejedna osoba czytająca tę recenzję złapie się za głowę. Smycz i obroża ze sznurków za tyle kasy? A dlaczego nie? Często zapominamy, że w koszt samego produktu wchodzą nie tylko materiały (nierzadko  importowane), ale też produkcja (to ręczna robota, a nie azjatycka taśma produkcyjna) i cała ta pozostała otoczka, bez której marka by nie istniała. Według mnie cena jest w porządku, choć na myśl o kolejnej smyczy mój portfel pewnie zapłacze, ale wiem, że w zamian otrzymam coś przefantastycznego. 



PODSUMOWUJĄC
Akcesoria linowe Witty&White są po prostu bajeczne. Spacer w najgorszą szarugę robi się zdecydowanie przyjemniejszy od patrzenia na dyndającą w ręku smycz, niczym z krainy jednorożców. Jestem oczarowana do takiego stopnia, że najchętniej wydrukowałabym ginowe zdjęcie w tym komplecie w dużym formacie i powiesiła w widocznym miejscu, żeby nawet kręcąc się po domu móc na nie spoglądać i się zachwycać :D. Dzięki bandamce polubiłam bandamki i mam już w głowie kilka pomysłów, jak ciekawie wykorzystać je na zdjęciach :).  
Według mnie nie są to akcesoria do wszystkiego, a na pewno nie dla psów kochających kąpiele błotne czy tarzanie się w czymś dużo gorszym niż błoto ;). Czy to źle? Jako maniak psich akcesoriów mam rzeczy na misje specjalne, jak i na spokojniejsze spacery bez dodatkowych atrakcji. Ostatnio ze względu na kontuzję, tych drugich wypadów było zdecydowanie więcej. O wiele weselej dreptało mi się na moich bolinóżkach trzymając w ręku to tęczowe cudeńko, niż dzierżąc zwyczajną, taśmową smycz, która pewnie przetrwałaby wyprawę w Himalaje i pływanie w bagnach, ale na cóż mi ona, kiedy kuśtykam sobie po chodniku? 




Karma mokra Belcando Single Protein z kangurem

$
0
0
Ostatnimi czasy miałyśmy okazję testować mokrą karmę niemieckiej marki Belcando, dokładnie serię Single Protein w wersji z kangurem.

Produkty testujemy w ramach współpracy z Zoo-Hurt.


Na co dzień moje psy jedzą suchą karmę, ale od czasu do czasu dostają psie konserwy w ramach urozmaicenia. Zwykle wybieram dla nich produkty z mięsa, które nie jest u nas łatwo dostępne, dlatego i tym razem zdecydowałam się na egzotycznego kangura. 

Skład karmy

Karma składa się w 100% z kangura, a dokładniej:
serca kangura, wątroba kangura, płuca kangura (73%), bulion mięsny z kangura (27%)

analiza składu:
białko ogólne 11,0%, tłuszcz surowy 4,8%,  popiół surowy 2,2%, włókno surowe 0,3%, wilgotność 76,0% 

Biorąc pod uwagę cenę (za 400g zapłacimy w tym sklepie 10,72zł) i fakt, że puszka składa się jedynie z jednego źródła białka uważam, że skład prezentuje się naprawdę fajnie. Zwykle konserwy dla psów robi się właśnie z takich części zwierząt, rzadko w całości z mięsa takiego, jakie znamy ze swoich talerzy. Nie widzę w tym nic złego, składniki takie jak serca, wątroba czy płuca są również wartościowe dla psów i między innymi tworzą dietę BARF. W przypadku podrobów warto jednak pamiętać o tym, by nie podawać ich zbyt długo, może to prowadzić do rewolucji żołądkowych ;). 



Zastosowanie

Jak już przy barfie jesteśmy to tego typu konserwy mogą być dobrą alternatywą dla surowego pokarmu na przykład w czasie wyjazdów. Nie zawsze mamy dostęp do świeżego mięsa na miejscu, a puszki łatwo ze sobą zabrać. 

Jedno źródło białka w Belcando Single Protein jest ogromnym plusem dla psów z alergią pokarmową. Wiedząc już co uczula naszego psa nie musimy obawiać się, że znajdziemy to w tej karmie i znów będziemy musieli gnać do weterynarza. 
Kiedy dopiero zaczynamy rozpoznanie dzięki małej ilości składników pochodzących z jednego źródła w łatwiejszy sposób możemy dociec co uczula naszego zwierzaka stosując dietę eliminacyjną. Jeśli po wyeliminowaniu jakiegoś składnika objawy alergii zaczną ustępować najprawdopodobniej to właśnie on był przyczyną problemów naszego psa. W ofercie Belcando poza kangurem znajdziemy również koninę, kurczaka, wołowinę, jagnięcinę i łososia. 

Większość psów da się pokroić za puszki, więc jeśli mamy niejadka lub często podajemy psu jakieś leki, to mokra karma może być dobrym sposobem na dosmaczenie jedzenia/leków.

Jak wyżej wspomniałam w naszym wypadku mokra karma stanowi dodatek do suchego jedzenia. Podaję ją w różny sposób, bardzo często służy jako wypełnienie do zabawki typu kong, (super sprawa, szczególnie jak zamrozimy konga z zawartością) lub wypełnienie tubki do nagradzania w czasie szkolenia (karmę warto dodatkowo rozdrobnić, żeby łatwiej wydostawała się przez otwór tubki). Sprawdza się też bardzo dobrze do przemycania różnych tabletek i po prostu jako zwykły posiłek w misce. 



Podsumowując
Karma sprawdziła się u nas naprawdę bardzo dobrze! Obyło się bez rewolucji żołądkowych, na co są twarde dowody, ale pozwólcie, że nie będę raczyć Was ich zdjęciami ;). Zawsze obawiam się tego podczas podawania psom nowego jedzenia, tym razem można było odetchnąć z ulgą. Psom karma bardzo smakuje i dobrze się po niej czują.
Belcando Single Protein z kangurem na pewno trafi do naszego koszyka, przy okazji jakichś zakupów :).

Welcome to the dark side

$
0
0
W nawiązaniu do tego wpisu, czas spełnić obietnicę. Muszę zburzyć waszą idealną rzeczywistość, Gi tak samo jak wszystkie inne psy robi kupę i miała lub nadal ma różne problemy.


Pisząc ten tekst czuję się trochę tak, jakbym się z czegoś spowiadała lub przerywała zmowę milczenia. Wydaje mi się, że to uczucie towarzyszy mi przez to o czym pisałam wcześniej, czyli tę tęczową otoczkę, którą wszyscy bardzo dokładnie widzą, a wszelkie wzmianki o gorszych sytuacjach jakoś im umykają. Potem twierdzą, że wszystkich oszukujesz i na pewno coś ukrywasz. To trochę jak z wchodzeniem do sklepu, w którym są bardzo namolni ochroniarze. Wiesz, że niczego nie chcesz ukraść, a mimo to przez to, że tak ciągle za Tobą chodzą i podejrzliwie Ci się przyglądają czujesz się jak złodziej (mam tak w Sephorze).


Internet ma to do siebie, że dużo rzeczy nam umyka. Widzimy to, co jest tu i teraz, reszta dawno zjechała na dół strony. Część zapamiętamy, część odejdzie w zapomnienie. Rzadko wracamy do bardzo starych treści. Na moim blogu obecnie jest prawie 600 wpisów i nielicznym chce się wszystkie przeglądać. A nie raz wspominałam tam o różnych problemach, z jakimi się borykałyśmy. Może małe podsumowanie?

Długa nauka czystości 
Nie pamiętam ile dokładnie zajęło Ginie ogarnięcie kuwety, ale wiem, że trwało to dość długo. Szczerze mówiąc tego obawiałam się najbardziej biorąc szczeniaka. Nie mieszkałam sama i musiałam liczyć się też z innymi domownikami, którzy nie byli zbyt przychylni, kiedy na swojej drodze napotykali miny pozostawione przez malucha. Klatka totalnie się w tej kwestii nie sprawdziła, prawdopodobnie dlatego, że była za duża na psa niewiele większego niż świnka morska.
Teraz: Ginny nie ma najmniejszego problemu z zachowaniem czystości w domu. Co więcej wyraźnie sygnalizuje swoje potrzeby i robi kupę na komendę. Ta druga umiejętność była szczególnie przydatna na zawodach, a właściwie przed nimi. 

Długa nauka klatkowania
Kiedy udało nam się okiełznać kennel w domu, przyszła kolej na treningi i zawody. Co z tego, że przez kilka miesięcy ćwiczyłyśmy klatkę w domu, trening i zawody to zupełnie inna sytuacja i wszystko trzeba robić od nowa, proste? No chyba nie. Wszystkim więdły uszy, a podłogą klatki koniecznie musiał być jej sufit albo okno. 
Teraz: Przez incydent na zeszłorocznych zawodach trochę nam się zepsuła klatka w takich okolicznościach (w domu to nadal najlepsza miejscówka, szczególnie do składowania skarbów ze śmietnika), ale już wrześniowe Latające Psy dobrze wróżą na kolejne tego typu imprezy (pewnie swoje zasługi ma tu nasz własny namiot), więc sądzę, że to było chwilowe załamanie. Ginny często sama z siebie wchodzi do klatki na zawodach, np. kiedy jest zmęczona i zwykle po prostu w niej śpi. 

Długa nauka aportu
Oj bardzo długa i trudna. Poświęciłam na to oddzielny wpis jakiś czas temu. Ładny aport był dla mnie bardzo istotny, bo to podstawa wielu psich sportów i w ogóle jakiejś sensownej zabawy z psem.
Teraz: Gi przynosi wszystko, jest mistrzem aportu :).



Niechęć w stosunku do dzieci 
Gi niestety dorastała wraz z moim młodszym bratem, a ja będąc nastolatką nie zawsze mogłam stać na straży ich wspólnych kontaktów. Zaowocowało to niechęcią do dzieci, rzecz jasna z moim bratem na czele. Zdarzało jej się reagować agresywnie, kiedy np. chciał usiąść na zajętej przez nią kanapie. W stosunku do obcych dzieci objawiało się to w taki sposób, że Gi szczekała w autobusie słysząc dziecięcy głos albo potrafiła pobiec za grupą śmiejących się dzieciaków. 
Teraz: Gi i mój brat to najlepsi kumple. Obce dzieciaki też nie są już takie złe i od biedy można się z nimi nawet pobawić, ale wszystko pod kontrolą. 

Niechęć/lęk w stosunku do gości 
Nie mam zielonego pojęcia skąd się to wzięło, bo pojawiło się nagle i nic wcześniej nie wskazywało na to, że Ginny będzie zachowywać się tak w stosunku do obcych w naszym domu. Kiedy Gi biega swobodnie po mieszkaniu i przyjadą goście zawsze kończy się to wyskoczeniem do nich z japą, głośnym oszczekiwaniem, a czasami próbą szczypania. Wszelkie próby rozwiązania tego problemu spełzły na niczym, więc postanowiłam po prostu izolować ją na czas wizyt gości. A i z tym nie było zbyt kolorowo, bo mimo, że Gi lubiła już swoją klatkę, to i tak darła w niej japę słysząc obce głosy przez ścianę. 
Teraz: Ginny potrafi wyluzować się w innym pomieszczeniu i nie zwraca już uwagi na obce dźwięki. To chyba jeden z naszych największych sukcesów :).

Lęk przed starszymi osobami 
Bywają sytuacje, w których Ginny omija staruszków szerokim łukiem. Nie ma znaczenia czy starsza osoba siedzi na ławce, czy idzie w dość charakterystyczny dla wiekowych ludzi sposób. Problem ten też pojawił się nieoczekiwanie i trudno stwierdzić co właściwie jest jego przyczyną.
Teraz: Napisałam wyżej, że takie sytuacje bywają, bo nadal Gi zdarza się zareagować w podobny sposób na starszych ludzi. 

Lęk przed obcymi, którzy do mnie mówią
Obcy generalnie nie istnieją, ale jak zaczną odzywać się do ukochanej pańci to z pewnością oznacza, że chcą nas obie unicestwić, coś z tym trzeba zrobić! Hmmm... może by tak ich obszczekać? Tak, to zdecydowanie to! 
I jest to kolejny problem, który pojawił się znikąd, co więcej obserwuję to dopiero od paru lat, odkąd Gi już dawno była dorosła i teoretycznie miała już w miarę równo pod sufitem. 
Teraz: Cały czas z tym walczymy, ale widzę już ogromną poprawę. Przede wszystkim, jeśli mam okazję z kimś porozmawiać to jak najbardziej staram się to wykorzystać, w międzyczasie Gi jak siedzi cicho to dodatkowo zatykam ją smaczkami i serio coraz łatwiej jej się powstrzymywać w nagłych sytuacjach. 

Agresja w stosunku do innych psów będąc na smyczy 
Tutaj problem zawitał do nas jak Gi nie miała jeszcze skończonego roku. Któregoś razu umówiłyśmy się ze starą znajomą na wspólny spacer z psami, które już się znały i Gi postanowiła wystartować z paszczą do swojej psiej koleżanki. Podejrzewam, że maczały w tym palce hormony, bo Ginny była wtedy w okresie dojrzewania. Potem reagowała tak za każdym razem i na wszystkie psy. Wprowadziłam totalny zakaz witania się na smyczy i nagradzałam ją za skupienie na mnie. 
Teraz: Nadal nie pozwalam Gi na witanie się z psami, kiedy jest na smyczy, ale nie mamy problemu z dojściem do kogoś z innym psem i swobodnym przejściem do spaceru obok siebie (wcześniej początek spaceru odbywałyśmy idąc za naszymi towarzyszami).

Ekscytacja innymi psami na spacerach 
Spacer chodnikiem przy płocie, za którym szczekał pies to była masakra. Ginie parował mózg, ciągnęła na smyczy, piszczała, ja dostawałam nerwicy.
Teraz: Różnica w jej zachowaniu jest przeogromna, a spacery to w końcu przyjemność. 

Nietolerowanie szczeniaków
Szczeniaki to jedyny "rodzaj psów" na jaki Gi reagowała negatywnie sama z siebie. Sądzę, że to była kwestia subtelnych sygnałów. Problem ten wyszedł w podobnym czasie co ten ze smyczą, ale w przypadku smyczy wystarczyło ją odpiąć, żeby Gina przestała sapać się do drugiego psa, a ze szczylami już się tak nie działo. Nie chciałam wykorzystywać cudzych szczeniąt do pracy nad tym problemem, więc unikałam sytuacji, w jakich Gi mogłaby mieć kontakt z maluchami. 
Teraz: Odkąd Ginny poznała w zeszłym roku bardzo fajnego szczeniaka, który pięknie reagował na jej sygnały okazało się, że to raczej nie wiek jej kompanów stanowił problem, a po prostu ich zachowanie. Chyba największym zaskoczeniem było dla mnie to, jak Gina BAWIŁA SIĘ ze szczeniakiem.

Dziczenie w mieście
Choć nie wiem, czy to dobre określenie, bo czasami dziki wydają mi się w tej kwestii bardziej ogarnięte niż Gina. Kiedy długo nie wbijamy do miasta Ginny zachowuje się początkowo jakby wyszła z buszu, z czasem zaczyna sobie przypominać, że w sumie to nie jest nic strasznego i nawet jest super.
Teraz: Jak wyżej, jest to uzależnione od tego jak regularnie pojawiamy się w Warszawie. Im więcej wizyt w krótszych odstępach czasu tym normalniejszy pieseł. Po dłuższych przerwach zawsze jestem uzbrojona w najbardziej śmierdzące smakołyki i najlepsze zabawki, zawsze zaliczamy też wizytę w jakimś parku, żeby na nowo budować pozytywne skojarzenia. Zwykle nie trzeba długo czekać na efekty :).


Ginny jest wrażliwym psem
To co opisałam wyżej, to według mnie grubsze problemy, z jakimi miałyśmy do czynienia. Na naszej wspólnej drodze nadal są różne górki i dołki, ale sądzę, że to normalne biorąc pod uwagę mentalność mojego psa. Nie uważam jej za wybitnie trudną jednostkę, a siebie za wielkiego szkoleniowca. Nie uważam też, żeby opisane wyżej problemy były moimi porażkami szkoleniowymi lub błahostkami, bo bywały cięższe chwile, kiedy miałam ochotę pozbyć się tego szarego darmozjada. Gdybym wcześniej miała świadomość, że mój szczeniak jednak nie jest betonem, a na początku nic nie wskazywało na to, że będzie lękliwa, z pewnością zwróciłabym dużo większą uwagę na jej reakcje. Jestem pewna, że jej problemy częściowo wynikają z luk w socjalizacji lub sposobie, w jakim ona przebiegała, kiedy Ginny była młodziutka. Jednocześnie uważam, że wielu problemów nie byłoby, gdyby Gi była bardziej stabilna i odporna na środowisko, bo naprawdę nie sądzę, żeby normalny pies w określonych sytuacjach reagował w taki sposób mimo, że wcześniej nie przejawiał takich zachowań.

Dzięki temu, że zaczęło się tak dużo mówić o tym, jak powinna wyglądać poprawnie przeprowadzana socjalizacja, czego powinno się unikać, jak reagować w trudnych sytuacjach, ale przede wszystkim dzięki Ginie wiem teraz tyle, że jestem pewna, że moje życie z kolejnym psem będzie wyglądać zupełnie inaczej, lepiej. Choć i teraz uważam, że nie mam na co narzekać, bo Ginny jest naprawdę wspaniała, a ja będąc już w pełni świadoma jej słabych stron skuteczniej potrafię jej pomagać. Każdy dzień z nią to kolejna lekcja na przyszłość i level wyżej do bycia lepszym przewodnikiem. 

Relacja z wypadu na DOG DAY

$
0
0
4 marca w Warszawie odbyły się targi zoologiczne połączone z wykładami, skierowane głównie do psiarzy. To druga tego typu impreza w ostatnim czasie, na pierwszą nie udało mi się dotrzeć, na tą z trudem się doczłapałam, ale musiałam! Nie można ominąć takiego wydarzenia będąc maniakiem psich akcesoriów. 


Dlaczego mój pies został w domu?
Zacznę może od tego, że długo zastanawiałam się czy zabrać ze sobą Ginny, bo była możliwość zajrzenia tam ze swoim burkiem. Zawody, nawet tak duże jak Latające Psy nie stanowią dla niej problemu, ale one są organizowane na otwartej przestrzeni, można mieć swój kącik w postaci namiotu i w razie potrzeby w spokoju sobie w nim ochłonąć od nadmiaru wrażeń. Dog Day miało odbyć się w hali. Zamknięty teren, zabudowany z każdej strony, nie ma gdzie odejść w razie potrzeby, dużo ludzi, psów, hałasów, które są jeszcze głośniejsze, niż gdyby impreza odbywała się na zewnątrz. Zależało mi na tym, żeby w spokoju pooglądać co mieli do zaoferowania sprzedawcy na swoich stoiskach, a trudno byłoby to zrobić jednocześnie skupiając się na psie, który potrzebuje wsparcia. Uznałam, że Ginny nie będzie tam zadowolona, choćby ze względu na konieczność przebywania na smyczy razem z innymi psami, których właściciele niekoniecznie będą dbać o przestrzeń osobistą  pozostałych zwierzaków. Cieszę się bardzo z podjętej decyzji, ale o tym za chwilę. 


DOG DAY
Dog Day odbywało się dokładnie na terenie Soho Factory, moje pierwsze wrażenie - bardzo fajna, klimatyczna miejscówka i całkiem łatwo tam trafić. Był też kawałek trawnika, a organizatorzy zadbali o to, żeby w pobliżu rozwiesić woreczki, więc psy z pilną potrzebą, a właściwie ich właściciele nie musieli się niczym przejmować.

Sama hala była naprawdę spora, dotarłam na miejsce około 11:00 i o tej porze nie było aż tak wielu ludzi, jak się spodziewałam, choć na frekwencje raczej nikt wtedy nie mógł narzekać. Mimo to było dość głośno, szczególnie kiedy rozszczekał się jakiś pies, dochodziło też do małych spin między burkami, ale na ograniczonej przestrzeni zdarzenia takie były do przewidzenia. Sytuacje te niestety nie były obojętne dla niektórych czworonogów, które mijały nas z podkulonym ogonem i skulonymi uszami lub trzęsły się czekając na właściciela, który w tym czasie oglądał obróżki. Na szczęście w czasie, kiedy zwiedzałam nie zauważyłam wielu takich przypadków. Właśnie dlatego cieszę się, że Gi została w domu, było dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać.

Zaopatrzenie stoisk to była uczta dla oczu :). Tyle wzorów, kolorów, ciekawych rozwiązań! Wyszłam co prawda z pustymi rękami, ale mam już kilka rzeczy na mojej liście "do rozważenia". Szczególnie spodobały mi się bandamki (jestem prawie pewna, że chcę, ale wybór jest koszmarnie trudny!). Moje zainteresowanie wzbudziły też amortyzatory z taśmy z nadrukiem (czemu nikt jeszcze nie używa tego w szarpakach?!), smycze z paracordu (po zmacaniu wydają się całkiem wygodne, sądziłam, że będzie inaczej) i obroże z satynowym podszyciem. Niestety chyba dochodzę też do wniosku, że obroże z drukowanym wzorem chyba nie są dla nas chyba, że na rynku pojawi się jakaś nowa taśma do takich celów. Zwróciłam też uwagę na to, że wiele osób obsługujących stoiska rozdawało różne ulotki, kody rabatowe, próbki, ale bez psa u boku nie można było na nic liczyć, co trochę mnie hmm... zdziwiło? Wydaje mi się, że gdyby zwiedzający nie był zainteresowany psimi akcesoriami i jedzeniem to po prostu nie pojawiłby się na takim wydarzeniu ;).
Chyba już nic więcej nie mogę powiedzieć, bo spędziłam tam nie więcej niż pół godziny. Pojechałam w konkretnym celu, cel zrealizowany! :). 


Podsumowując 
Bardzo chciałam uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo choć uwielbiam zakupy przez internet, to możliwość pomacania i przymierzenia danego produktu jest nieoceniona. Można zobaczyć czy coś jest odpowiednio miękkie dla naszego psa, czy okucia wydają się wytrzymałe, czy kolory w rzeczywistości też są takie intensywne. Takie imprezy to gratka dla maniaków psich akcesoriów i pod tym względem naprawdę bardzo mi się podobało! Mam nadzieję, że Dog Day na stałe wpisze się do kalendarza organizatorów i regularnie będzie można tam wpadać. 
Poza tym taka impreza to również bardzo fajna okazja do socjalizacji naszego psa, ale zanim się na nią porwiemy razem z czworonogiem, powinniśmy przemyśleć czy chcemy iść na zakupy, czy wolimy oswajać naszego psa z takimi warunkami. Jak się okazuje, wcale nie jest łatwo połączyć jedno z drugim tak, żeby nasz pies czuł się komfortowo i miał radochę z przebywania w naszym towarzystwie. 

A teraz nacieszcie swoje paczałki. 







Dziewiąta rocznica

$
0
0
Równo 9 lat temu przyprowadziłam do domu tego małego darmozjada.


Co roku w związku z tym wydarzeniem przychodziły mi do głowy różne refleksje, tym razem nie mam żadnych. Chociaż nie! W sumie to mam jedną. Tosia czasami słyszy na spacerach, jak wołają ją krasnoludki po drugiej stronie tęczy, kiedyś gdzieś o tym wspominałam, chyba. W każdym razie zwykle reaguję na czas, kiedy widzę, że Tosia zaczyna się do nich wybierać, ale myślę, czy dla świętego spokoju nie zaopatrzyć się w kilkumetrową flexi (znowu) lub spróbować z kilkumetrową taśmą. Chyba warto mieć w swoim zapleczu na wszelki wypadek taką naprawdę długą smycz. 

Wiem, że o Tosi jest tu dość rzadko, więc pomyślałam, że w ramach przypomnienia podlinkuję do 25 faktów o Tosi. Dziś Toś kończy umownie jakieś 12 lat! :) 


Kolorowy karabińczyk w starej smyczy

$
0
0
Jeśli wyjątkowo Wam się nudzi i chętnie zmienilibyście coś w swoim życiu, to możecie zacząć od karabińczyka w starej smyczy swojego psa.


Któregoś dnia, dawno temu (chyba już  mogę liczyć ten czas w latach) nie miałam co robić, a akurat wpadły mi w ręce klucze i postanowiłam pomalować je lakierem do paznokci. Byłam ciekawa jak długo będzie się trzymać. Przy psach właściwie mogłam zapomnieć o docelowym przeznaczeniu tego produktu, szczególnie kiedy regularnie zajmowałyśmy się frisbee, więc nie sądziłam, że na kluczach wytrwa dłużej. A teraz uwaga, szok i niedowierzanie! Lakier na kluczach trzyma się do dziś, tylko miejscami odrobinę poodpryskiwał, ale jak na tak długi czas codziennego korzystania z kluczy efekt jest imponujący! W związku z tym postanowiłam zrealizować plan, który chodził mi już od pewnego czasu po głowie, czyli zmiana koloru karabińczyka w psiej smyczy. 

Kilka wskazówek: 

1. Zanim pomalujecie karabińczyk warto go czymś odtłuścić, żeby lakier lepiej się trzymał. Dobrze też poobcinać wystające nitki na taśmie w okolicach karabińczyka, żeby nie zahaczać o nie pędzelkiem.
2. Przygotujcie jakąś kartkę papieru, która odseparuje malowany karabińczyk od powierzchni, na której ze wszystkim się rozłożycie chyba, że chcecie zmienić również kolor blatu, wtedy kartka nie jest potrzebna. 
3. Malujcie karabińczyk w dobrze wentylowanym pomieszczeniu/na świeżym powietrzu, swąd lakieru to nic przyjemnego. 
4. Nie nakładajcie miliona warstw (najlepiej użyć dobrze kryjącego lakieru), po każdej odczekajcie aż całkiem wyschnie i zwróćcie uwagę na ruchome elementy karabińczyka. 


Nie mam zielonego pojęcia jak długo lakier wytrwa na smyczy, bo malowanie odbyło się dzisiaj ;). Efekt wyszedł całkiem niezły, więc od razu chciałam się tym z Wami podzielić. Jeśli już coś takiego robiliście lub macie zamiar zrobić, koniecznie pochwalcie się swoimi dziełami :D.




Pierwszy pokaz psich sztuczek

$
0
0
Jest wtorek 21 marca. Dostaję propozycję zajęcia się pokazami psich sztuczek na oficjalnym otwarciu Maxi Zoo na warszawskim Bemowie, które ma odbyć się za 4 dni. Stwierdzam, że to super okazja, żeby zdobyć nowe doświadczenie! :) 

W tym wpisie będą zdjęcia robione kromką chleba.

Sztuczki to dla Ginny chleb powszedni, ale nie ma co porównywać rodzinnych pokazów czy zeszłorocznego spotkania sztuczkowego (tutaj) do pracy w ciasnym pomieszczeniu (jak bardzo będziecie mieć okazję zobaczyć na filmie niżej), wypełnionym po brzegi obcymi ludźmi i szczekającymi psami. Wiedziałam, że to nie będzie proste zadanie dla Gi i dla mnie również, bo wszelkie wystąpienia publiczne to dla mnie zawsze duże wyzwanie, ale mimo to postanowiłam, że obie się z tym zmierzymy. 

Na miejscu byłyśmy od samego rana, żeby nie wrzucać Gi od razu w tłum ludzi i żeby stopniowo mogła sobie wszystko ogarnąć. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem, bo choć zdarzały się momenty zwątpienia, to głównie spowodowane nerwowymi sytuacjami z innymi psami, które szczekały lub wchodziły między sobą w bardzo intensywne interakcje. Świetnym odizolowaniem od tego wszystkiego była klatka. Nawet jak musiałam na chwilę wyjść z namiotu i zostawić Ginę zamkniętą w kenneliku, to bardzo grzecznie i cicho sobie tam siedziała (mam na to świadków! :)). To ogromny sukces zważywszy na warunki i niemiły epizod w zeszłym roku na zawodach, po którym Gi trochę zraziła się do siedzenia w klatce. Osoby ze stoisk obok były zdziwione, że Ginny cały czas jest tam zamknięta, bo zachowuje się tak, jakby psa tam w ogóle nie było. Ah... duma mnie rozpierała! :D Wokół nas było też sporo dzieci, które nie ukrywały swojego zainteresowania Ginką. Wspominałam już, że nie przepada ona za małymi ludźmi, ale chyba zaczyna się do nich coraz bardziej przekonywać, bo wczoraj nie robili na niej większego wrażenia, a nawet byli całkiem spoko, bo dawali smaczki. 


Przejdźmy w końcu do samych pokazów! Łącznie czekały nas dwa pokazy, pierwszy, który zobaczycie na filmiku był zaplanowany na 13:30. Moim zdaniem poszedł nam dość średnio, bo Ginny nagle zorientowała się, że wszyscy patrzą i są skupieni na niej, w dodatku rozszczekały się psy i trochę to wszystko przytłoczyło mojego szaraczka. Postanowiłam, że w takim razie zrobimy sobie ten pokaz totalnie na luzie, z dużą ilością nagródek i bez pilnowania, żeby wszystko było równo co do centymetra. Użycie klatki jako rekwizytu chyba też jej trochę pomogło. Ginka ogromnie się starała, zrobiła wszystko o co ją poprosiłam i była najwspanialsza na świecie. Po obejrzeniu filmu widzę, że nie wyglądało to aż tak strasznie, jak widziałam to ze swojej perspektywy, ale zrobiłam to dopiero w domu. Drugi pokaz miał być 2h później i nie liczyłam raczej na to, że będzie lepiej. Trochę już tam siedziałyśmy, Ginny była zmęczona i uznałam, że pewnie nie będzie sensu nagrywać i to był błąd! Bardzo żałuję, bo drugi występ to było niebo a ziemia! :) Oczywiście nadal nie był to taki stan wyluzowania, jaki widzę każdego dnia, ale świetnie rokuje na przyszłość. Chyba właśnie to najbardziej lubię w pracy z psami, że nigdy nie można narzekać na nudę, zawsze jest coś, co można bardziej dopracować. 

Teraz chyba muszę kupić jej tę zabawkę. 

Uprzedzam, że na filmie nie ma nic nowego poza okolicznościami przyrody ;). Nie są to też wszystkie dotychczasowe sztuczki, jakie zna Gi. Trochę ograniczała nas moja kontuzja (wskakiwanie na stopy czy turlanie na moich plecach z pewnością zrobiłyby duże wrażenie) i mała ilość miejsca na rekwizyty. Do tego starałam się też wybrać te sztuczki, które Ginny lubi najbardziej i chyba trafiłam w dziesiątkę, bo choć chwilami widać po niej stres, to cały czas merda swoim ogonkiem. Takie momenty uświadamiają mi, że zawsze mogę na nią liczyć i za to ogromnie ją kocham :). 



Wiosenny HAUL

$
0
0
Moja "chciejlista" non stop zapełnia się nowymi rzeczami, ale mimo to staram się twardo trwać w noworocznym postanowieniu, dlatego wpis ten w porównaniu z innymi będzie dość skromny. Poniżej produkty, które znalazły się u nas w ciągu ostatniego kwartału :). 



1. Szelki Ruffwear Front Range - co jakiś czas dostaję pytania od osób, które przeczytały tę recenzję o to, czy nadal jestem zadowolona z szelek Front Range. Myślę, że wpis ten jest wystarczającym potwierdzeniem na to, że tak, jestem! :D Nadal bardzo lubię ten model, dlatego jak tylko zobaczyłam go w wersji fioletowej wiedziałam, że zagości w naszych zbiorach. W końcu mamy ciemne szelki na bardziej syfiaste spacery! Dodatkowo nowa wersja ma parę ulepszeń, jak choćby element zapobiegający wycieraniu się taśmy przy V-ring. W naszych różowych szelkach nic się nie wyciera, ale widziałam mocno sponiewieraną taśmę u innych, więc cieszę się, że producent w końcu coś z tym zrobił :). 

2. Przysmaki Fish4Dogs krążki z kalmarów - czasami mam wrażenie, że moje psy jedzą lepiej niż ja. W międzyczasie wygrałam też paczkę z innymi przysmakami F4D i próbkami karmy, ale większość jest już zjedzona, więc nie znalazły się w tym zestawieniu. 

3. Saszetka Jansport - chyba kultowa saszetka wśród psiarzy, nowych w Polsce praktycznie nie da się już kupić i trzeba polować na używane. Tę znalazłam za 15zł :). 

4. Miska ceramiczna Fido's Diner - bardzo lubię ceramiczne miski, według mnie uroczo wyglądają i są bardzo praktyczne (nie przesuwają się, łatwo je czyścić), nie potrafię tylko pojąć dlaczego u nas tak trudno znaleźć prostą i jednocześnie ciekawą miskę ceramiczną dla psa... Dobrze, że chociaż od czasu do czasu znajdzie się coś w TK maxx. 

5. Produkty od ScanVet - ponownie mam okazję testować na psach produkty tej marki, tym razem pod lupę wezmę pastę do zębów ZymoDent oraz Efa Olie z myślą o tonie sierści wychodzącej z Tosi. 

Same praktyczne rzeczy :D. 



Pudlowy spacer z aparatem

$
0
0
Kiedyś będąc na spacerze po Polu Mokotowskim zobaczyłam pięknego, czarnego pudla standardowego ufryzowanego na lwa. Sposób w jaki poruszał się ten zwierz to była poezja i ta fryzura dodatkowo to podkreślała. Postawiłam sobie za cel obfocić kiedyś takiego psa. 

Między innymi w tym celu wybrałam się w niedzielę wraz z Olą i jej Greyem na spacer po Parku Skaryszewskim. Srebrny pudel królewski to jeszcze większa gratka! :) 


Nasze zwierzaki już mniej, więcej się znały, ale za pierwszym razem nie miały okazji dłużej ze sobą przebywać. Grey pokochał Ginkę, jej za to chyba nawet przez myśl nie przeszło, żeby odwzajemnić jego uczucie, ale dzielnie pozowała obok i nie zareagowała nawet jak większy burek niechcący pacnął ją łapą. Kiedyś podczas podobnej sytuacji bardzo wyraźnie okazała swoje niezadowolenie ;). 




To był nasz pierwszy spacer z innymi psami od... od bardzo dawna! Ginny była trochę odmóżdżona i jak nie ona biegała chyba do wszystkich psów jakie zobaczyła na horyzoncie (nie robiła tego nawet będąc papisiem, więc serio coś musiało zaatakować jej szare komórki ;)), ale przynajmniej ładnie się odwoływała. Śmiem podejrzewać, że w pewnym momencie zaczęła robić to specjalnie, żeby dostać nagrodę za odwołanie. Jest ekspertką w wymyślaniu sposobów na otrzymanie nagrody wtedy, kiedy nie ma ku temu okazji, ona okazję stworzy sobie sama. Lubi też wynajdywać sobie miejsca do pozowania, np. kiedy przechodziłyśmy obok ławek i drzew sama z siebie wskoczyła na ławkę, a potem na drzewo i czekała aż skieruję aparat w jej stronę. Zdumiewa mnie tym za każdym razem, choć to pewnie kolejne próby wyłudzenia czegoś smacznego albo zabawki ;).
Przybiegł też do nas szczeniaczek cavalier king charles spaniel, który bardzo okazywał swoją uległość i nie chciał się od nas odczepić. Ginny pozostała tym faktem niewzruszona, czyli jednak nie chce mordować wszystkich gliżdżących szczeniaków, jeej! Coraz mniej obawiam się wzięcia własnego. 

Mimo tego, że trochę zmarzłyśmy dzień uważam za bardzo udany! Cieszę się, że zdążyłam zrobić Greyowi kilka fotek zanim zostanie pozbawiony tej pięknej fryzury. Jeśli chcecie zobaczyć więcej efektów niedzielnego foto-spaceru śledźcie mój fanpage i instagram :). 




TOP 3 - zabawki

$
0
0
Ginny kocha wszystkie zabawki i używamy każdej, jaką mamy. Są jednak takie, które wyciągam rzadziej oraz takie, z których korzystamy zdecydowanie częściej. Gdyby pojawił się w naszej ekipie większy burek to z pewnością dostałby większe odpowiedniki, właśnie tym zabawkom będzie poświęcony ten wpis. 


Nie sądziliście chyba, że ze wszystkich zabawek jakie mamy dam radę wybrać jedynie trójkę zwycięzców? ;) Podzieliłam moje TOP 3 na cztery kategorie.

PIŁKI
Piłki to ukochany rodzaj zabawek Gi. Uwielbia je gonić, memłać i zrobi za nie chyba wszystko, dzięki piłkom pokochała pływanie i pokonała wiele swoich słabości. Właśnie dlatego mamy ich najwięcej i mają tu własną kategorię.

Planet Dog Orbee-Tuff - obecnie mamy wszystkie trzy rodzaje tych piłek (standardową, dla szczeniąt oraz dla seniorów - w wersji z szarpakiem), więc chyba nic więcej mówić nie trzeba. Tutaj dodatkowo recenzja.

Planet Dog Golf Ball - idealna do memłania, super widoczna, mogłaby być odrobinę mniejsza, ale i tak jest na tyle świetna, że zdecydowanie zasługuje na miejsce w tym rankingu :).

Chuckit Squeaker - na samym początku byłam rozczarowana tym zakupem, bo piłka dość szybko przestała piszczeć, a głównie ze względu na tę funkcję ją kupiłam. Potem zabawka "ożyła" i piszczy do dziś, piesa jest nią zachwycona. Nie bawimy się piszczałkami na co dzień, używam ich tylko wtedy, kiedy chcę nagrodzić psa za coś meega trudnego. Ta piłka sprawdza się do tego w sam raz :).



SPACER
Na zwykły spacer po naszej okolicy wybieram zwykle zabawki możliwie najbardziej uniwersalne i mieszczące się bez problemu w nerce na biodra. W zaszczytnych top 3, a właściwie top 4 znalazły się...

Kong Cuteseas - mamy z tej serii wieloryba i ośmiornicę, są przegenialne jako mikro szarpaki do saszetki :). Wieloryb doczekał się już pierwszych dziur po zębach (ośmiornica mimo dłuższego używania jest jak nowa), ale dalej spełnia się w roli nagrody za trudne rzeczy (podobnie jak wyżej wymieniona piłka Chuckit).

Chuckit Ultra Tug/Collar Liker Cord - trudno było mi się zdecydować, bo obu zabawek używam zamiennie i w obu nie lubię tego samego, czyli "trzymadełka" ;). W Ultra Tug taśma jest okropnie sztywna, a z kolei w Likerze (rozmiar S) sznurek jest dla mnie zbyt cienki i kiedy Gi wkręci się w zabawę to moja ręka płacze. Jestem chyba masochistką, bo mimo tych mankamentów zwykle właśnie te piłki zabieram na spacer. Zajmują mało miejsca, są uniwersalne (można nimi daleko rzucić i bawić się w przeciąganie) i łatwo doprowadzić je do porządku, błoto im nie straszne.

JW Pet Holl-ee Roller - uwielbiam tę piłkę za uniwersalność i to, że rozmiar S zajmuje niewiele miejsca :). W tym wpisie znajdziecie między innymi porównanie wielkości piłek ażurowych. 



DO DOMU
Do domu, bo korzystamy z tych zabawek głównie w domowych pieleszach, ale służą też na różnych wyjazdach, kiedy chcę, żeby pies się wyluzował i mógł coś podziamgać.

Kong Crackle Squeezz - gryzak z butelkowym wnętrzem, które nie zmienia swojego kształtu i wciąż działa. Nie sądziłam, że to możliwe, a jednak! Ginny uwielbia tę kostkę, rozglądam się za pozostałymi zabawkami z tej serii w mniejszym rozmiarze :).

Planet Dog Strawberry - pełni u nas rolę snackballa, jest względnie cicha, mieści całą porcję jedzenia, bardzo fajnie się sprawdza.

Kong bałwanek - prawdziwy klasyk, trudno jest mi sobie wyobrazić nie mieć tej zabawki w domu. Nie będę rozpisywać się tu na jej temat, bo na blogu znajdziecie oddzielny wpis o bałwanku. Poza czerwonym, czyli standardowym mamy jeszcze wersję dla szczeniaczków i seniorów, zawsze jakiś mrozi się na wszelki wypadek. 



NA TRENING
Trening, sesja szkoleniowa, przypominanie sztuczek na luzie, tutaj królują głównie szarpaki wszelkiej maści. Mamy sporo zabawek, które mogą pełnić taką rolę, więc wybór tylko trzech nie był zbyt prosty.

Szarpak Rauki Kaniho Ruuno - używam go (jak i innych szarpaków z naturalnego futra) przy nauce dynamicznych, trudniejszych dla psa sztuczek, naturalne futro to dla Gi świetna motywacja. Polecam takie zabawki każdemu, kto boryka się z problemem braku zainteresowania zabawkami u psa, nawet Tosia skusiła się aby zapolować na tego typu futerko. 

Szarpak Dog's Craft - szarpaki z samą piłką są przede wszystkim najbardziej praktyczne, bo najłatwiej doprowadzić je do porządku, są bardziej trwałe i prościej nimi daleko rzucić. Korzystamy z nich najczęściej. Te z DC lubimy szczególnie, bo fajnie udało nam się wszystko dopasować.  

Collar Puller - już trochę zmęczony życiem, ale cały czas daje radę! Najczęściej używamy go w gorszą pogodę, bo łatwiej go wyczyścić niż taśmę z szarpaków. Tutaj dodatkowo obszerniejsza recenzja



PODSUMOWUJĄC
Wiecie już czym bawimy się najczęściej i dlaczego. Chyba najbardziej rzuca się w oczy fakt, że preferujemy proste rozwiązania, bez zbędnych ulepszeń (np. dodatkowe futerko w szarpakach z piłką nie robi Ginie aż tak wyraźnej różnicy, ale trzeba przyznać, że ładnie wygląda ;)).  Polecam wszystkim od czasu do czasu zrobić sobie takie zestawienie, może okazać się, że niektórych rzeczy od dawna się nie wyciągało i warto przemyśleć czy nie powinny zmienić miejsca zamieszkania.  Ja nie lubię trzymać przedmiotów, które zajmują tylko miejsce, więc od czasu do czasu robię przesiew. Nasze zabawki i inne rzeczy, które z różnych powodów szukają nowego domu znajdziecie tutaj


Park w Młochowie

$
0
0
Od dawna wiedziałam, że w naszej okolicy jest jakiś park. Jest on na tyle blisko (niecałe 8km), że pewnego dnia podjęłam próbę dojechania tam rowerem, ale niestety mocno wiało, a trasa pod górkę i mój plan spełzł na niczym. A miałam nawet pomysł, żeby dokupić przyczepkę dla psów... ;) Długo zbierałam się, żeby jakoś dotrzeć, w końcu udało się dostać tam autem.


Trasa bardzo prosta, parking przed sklepem zaraz obok. Nieopodal przystanek autobusowy, więc można dostać się tam również komunikacją miejską. Żałuję ogromnie, że dopiero teraz znalazłam się w tym parku i że tak krótko byliśmy (deszczu, ogarnij się), ale na pewno jeszcze nie jeden raz to powtórzymy! Znajduje się tam piękny pałac, jest dużo wody (i rybaków), ładne alejki, sporo przestrzeni (wcześniej wydawało mi się, że jest jej raczej niewiele), naprawdę bardzo sympatyczne i fotogeniczne miejsce :). 

Nie wiem czy też tak macie, ale mi dość często zdarza się narzekać na brak miejsc do spacerowania. Żeby spotkać się z innymi psiarzami w nowym miejscu jeżdżę specjalnie do Warszawy, do której mam 25km w jedną stronę. Często mam wrażenie, że wszystkie, możliwie najbardziej bezpieczne miejsca mamy już sprawdzone i nic więcej w naszej okolicy się nie znajdzie, a stolica jest jedyną odskocznią od naszych codziennych tras. Tymczasem praktycznie pod nosem można znaleźć sporo nowych, bardzo ciekawych lokalizacji, wystarczy tylko dobrze poszukać, czasami kogoś podpytać i  przede wszystkim ruszyć się z domu :D. 




Efa Olie - preparat na skórę i sierść

$
0
0
Początkiem wiosny ScanVet dostarczył nam do testów EFA Olie. Produkt ten idealnie wpasowuje się w tę porę roku, bo większość psiarzy posiadających psy z podszerstkiem przeżywa wtedy powódź w psim futrze i ja nie jestem niestety wyjątkiem.



Efa Olie to jak w tytule suplement diety mający na celu poprawiać kondycję skóry i sierści. Jego zadaniem jest wspomaganie funkcji skóry w przypadku stanów zapalnych o różnym podłożu  (zakażenia bakteryjne, grzybicze, pasożytnicze), ograniczanie świądu w przypadku alergii. Pomaga także w stanach nadmiernego linienia i łuszczenia się skóry, z czym borykają się moje psy.

W mojej recenzji skupię się na wyżej wymienionych właściwościach, ale warto wspomnieć też o innych działaniach Efa Olie. Jego składniki mają pozytywnie wpływać również na układ nerwowy, rozrodczy, ruchu, krążenia. NNKT ograniczają także skutki stresu i wykazano działanie niektórych z nich na nowotwory. Więcej informacji na ten temat znajdziecie tutaj

W skład produktu wchodzą: 
Olej z pestek winogron (źródło Omega 6)
Olej z ogórecznika lekarskiego (źródło Omega 6)
Olej z ryb zimnomorskich (źródło Omega 3)
Kwas eikozapentaenowy (EPA) 80 mg/ml
Kwas dokozaheksaenowy (DHA) 80 mg/ml
Kwas gamma-linolenowy (GLA) 8 mg/ml
Kwas linolowy 60 mg/ml
Kwas linolenowy 40 mg/ml
Biotyna 10 μg/ml
D-pantenol 2 mg/ml
DL-alfa-tokoferol 2 mg/ml


Sposób podawania i wydajność
Buteleczka zawiera 30ml preparatu. Małe psy powinny dostawać 10 kropli dziennie, większe od 30 do 60. Zawartość można podać bezpośrednio do pyszczka lub wymieszać z karmą, ja korzystałam z drugiego sposobu. Zauważyłam, że Tosia (zdecydowanie typ francuskiego pieska) chętniej zjada karmę z dodatkiem Efa Olie co jest niewątpliwie dodatkowym plusem. 

Dawkę odmierza się za pomocą kroplomierza, to naprawdę wygodnym rozwiązanie. Wszystko jest czyste i można precyzyjnie odmierzyć właściwą ilość. W naszym przypadku jedna buteleczka wystarczyła na 1,5 miesiąca stosowania produktu na dwóch, małych psach co uważam za bardzo dobry wynik. Efa Olie powinno stosować się minimum 4-6 tygodni by móc zauważyć efekty. 


Efekty 
Efa Olie stosujemy już prawie dwa miesiące, więc z czystym sumieniem mogę opowiedzieć o efektach. Zrzucanie zimowego futra to coś naturalnego, więc nie liczyłam na to, że Tosia nagle przestanie to robić, ale ilość wypadającej z niej sierści zdecydowanie się zmniejszyła. Futro zrobiło się bardziej błyszczące, a czerń jakby bardziej nasycona. 
Ginny za to od jakiegoś czasu boryka się z różnymi problemami skórnymi, między innymi z nadmiernym łupieżem na niektórych partiach ciała. Po zażywaniu Efa Olie łuszczenie wyraźnie ustępuje, skóra nie jest w tamtych miejscach taka sucha i sierść robi się bardziej miękka. Nasz wet poleca podawać ten preparat podczas dalszej kuracji. 


Cena
Najtańsze oferty jakie znalazłam oscylują w granicach 35zł za 1 butelkę. W przypadku jednego, małego psa jest to koszt około 18zł na 1,5 miesiąca, więc wydaje mi się, że to całkiem korzystna cena. 

Podsumowując
Efa Olie zdaje u nas egzamin zarówno w przypadku Tosi, która co roku sypie się na potęgę oraz Ginny, do której przypałętało się choróbsko. Do tego starcza na długo i stosunkowo niewiele kosztuje. 
Pamiętajcie, jeśli zauważycie na skórze swoich zwierzaków coś niepokojącego, najpierw udajcie się do gabinetu weterynaryjnego, żeby zrobić odpowiednie badania, a dopiero potem decydujcie o tym co podacie swoim zwierzakom. Efa Olie na pewno nie zaszkodzi, ale to suplement diety, a nie lek :). 


ZymoDent - pasta do zębów dla psów

$
0
0
Dzięki ScanVet mamy okazję testować kolejny produkt do higieny psich paszczy. Jakiś czas temu mogliście przeczytać recenzję FreshAid, tym razem bierzemy pod lupę pastę ZymoDent.


ZymoDent
Bardzo podoba mi się jej proste, tekturowe, eko opakowanie :). W środku znajdziemy butelkę z pastą, szczoteczkę zakładaną na palec i ulotkę z informacjami na temat produktu.


Szczoteczka w całości wykonana jest z gumopodobnego materiału co ma swoje wady i zalety. Plusem jest to, że wygodniej używa się jej niż szczoteczki wykonanej z plastiku od innego producenta. Natomiast włókna szczotki są dość sztywne i łatwo podrażnić nim psie dziąsła. Przy moich małych psach trudno też dotrzeć nią do trzonowców. Zamiast tej szczoteczki można użyć małej szczoteczki z włosiem lub gazika. 

Pasta znajduje się w butelce z pompką. Jedno naciśnięcie pompki to jedna porcja, taką dawkę pasty stosuje się przy psach poniżej 10kg. W razie potrzeby można użyć więcej, u nas ta potrzeba pojawiała się dość często, ale o tym za chwilę.


Skład: Peptydy mleka(laktoferyna, laktoperoksydaza), lizozym, sól izotiocyjanianowa, oksydaza glukozowa, krzemionka (środek abrazyjny), chelat cynku, substancje pomocnicze, aromat mięsny.
Warto wiedzieć, że ZymoDent posiada rekomendację Sekcji Stomatologicznej Polskiego Stowarzyszenia Lekarzy Małych Zwierząt, co jest dodatkowym argumentem "za"żeby wybrać właśnie ten produkt do pielęgnacji jamy ustnej u psa.

Nie sprawdzałam jak smakuje ta pasta, ale moim psom na jej widok cieknie ślinka, prawdopodobnie dzięki mięsnemu aromatowi. Właśnie dlatego zdarzało mi się nacisnąć pompkę więcej niż jeden raz, bo szybko zostawała zlizana ze szczoteczki i tyle było z szorowania. Myślę, że dodanie takiego aromatu to dobry pomysł, większość psów nie przepada za szczotkowaniem zębów, a mięsny smak może chociaż trochę uprzyjemnić taki zabieg.


Działanie i sposób użycia
Pasta ma działanie enzymatyczne, co oznacza, że rozpuszcza osad i likwiduje drobnoustroje ograniczając ich obecność w jamie ustnej. Składniki pasty wykazują też naturalne działanie bakteriobójcze. Krzemionka pozwala dodatkowo mechanicznie oczyścić zęby. Jony cynku wiążą lotne związki siarki, które są odpowiedzialne za nieprzyjemny zapach. Pasta wspomaga również gojenie i regenerację dziąseł. Więcej o jej właściwościach przeczytacie tutaj.

Generalnie pastę wystarczy codziennie nałożyć na zęby po obu stronach jamy ustnej, ale efekt jest lepszy kiedy w ruch idzie szczoteczka. Po prawie dwóch miesiącach stosowania pasty nie widzę nowego osadu. Zapach z pyska też jest mniej intensywny, ale tutaj na efekt trzeba było poczekać troszkę dłużej niż w przypadku FreshAid. Nasza pani weterynarz podczas ostatnich wizyt też bardzo chwaliła stan ginowych zębów, co dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że to skuteczny produkt :).

UWAGA! Jeśli Wasz pies ma już zaawansowany kamień nazębny, najpierw musicie pozbyć się go w gabinecie weterynaryjnym, a potem stosowanie pasty będzie zapobiegać odkładaniu się osadu od nowa.


Cena
Najniższa cena jaką znalazłam w sieci to niecałe 39zł za opakowanie 100ml. Większość tego typu produktów kosztuje podobnie, a dodatkowo pasta ZymoDent jest bardzo wydajna, więc wydaje mi się, że nie jest to wygórowany koszt.

Podsumowując
Jeśli Wasz pies ma predyspozycje do odkładania się kamienia nazębnego to w ramach profilaktyki warto stosować pastę ZymoDent, u nas zdaje egzamin. Warto jednak zaopatrzyć się w inną szczoteczkę, w przypadku moich psów ta dołączona w zestawie niezbyt się sprawdziła i o wiele wygodniejsza okazała się zwykła szczoteczka dla dzieci.


Viewing all 182 articles
Browse latest View live