Quantcast
Channel: Psi kawałek internetu
Viewing all 182 articles
Browse latest View live

Toś Super Ktoś jest z nami 8 lat!

$
0
0
Dziś mija równo 8 lat odkąd Tosia przybyła do naszego domu! Strasznie szybko ten czas leci, w ogóle nie czuję, że to już (prawie) ósma wiosna razem! Dopiero co byłyśmy na pierwszym treningu agility, na pierwszym wakacyjnym wyjeździe, na pierwszym spacerze z innymi psiarzami, wow! 

Tosia w tym czasie aż tak bardzo się nie zmieniła. Nie jest ona takim psem, o którym teraz każdy marzy. Nie biega za frisbee, na treningach agility często miała swój świat, a sztuczki zna tylko najłatwiejsze, bo w trakcie nauki bardziej skomplikowanych rzeczy łatwo traci motywację, kiepsko generalizuje i gasi się do takiego stopnia, że potrafi unikać kontaktu z człowiekiem do końca dnia. Nikt świadomie nie zdecydowałby się na takiego psa (ja też już nie ;)). Ale Tosia jest i choć sprawia wrażenie autystycznej i często żartobliwie nazywam ją chomikiem w ciele psa, to nie byłabym w stanie oddać jej na rzecz futra z lepszymi predyspozycjami czy po prostu z większą ilością psich atutów, które są teraz "na czasie". Ostatnimi czasy spotkałam się z takimi sytuacjami, również w bardzo bliskim mi otoczeniu. Po jakichś 10 latach ktoś oddaje swoje psy, bo zaczynają mu przeszkadzać, zostawia tylko te młodsze, ładniejsze. Te młodsze nie dość, że chyba bardziej modne, to może jeszcze pyknie sobie jakiś miocik, więc i zysk będzie, nie tylko materialny, ale też ego skoczy do góry, bo będzie można nazwać się "hodowcą". A hodowca to przecież nie byle kto! Takie wydarzenia tylko pokazują, że my, psiarze, wcale nie jesteśmy tacy sami i nie łączy nas tak dużo, jak mogłoby nam się wydawać. 
Tosieńce i wszystkim innym staruszkom życzę, żeby grzały zadki w swoich domach jak najdłużej, w zdrowiu i z pełnymi brzuchami! ;) 



Coś wisiało w powietrzu

$
0
0
Wczoraj coś ewidentnie wisiało w powietrzu albo to zbyt długie futro ciąży już ginowemu móżdżkowi. Nie wiem czy już kiedyś o tym wspominałam, ale zauważyłam dziwną i wydawać by się mogło absurdalną zależność między długością psiej sierści, a tym, jak pies wtedy pracuje. Mówię tu rzecz jasna wyłącznie o Ginie. Zawsze jak ma krótkie futro to jakoś lepiej jej się myśli, a jak zarośnie to przychodzą jej do głowy głupie pomysły. Kwestię długości sierści traktuję pół żartem, pół serio, ale obserwuję to już prawie 6 lat i zawsze się sprawdza... ;) 


Gi nie ma w zwyczaju bez sensu łapać za nagrodę, kiedy nie usłyszy pozwolenia, a wczoraj postanowiła sama się nagrodzić i generalnie przez większość treningu miała galaretę zamiast mózgu i nie była sobą. Już po tym zachowaniu wiedziałam, że to nie będzie taki trening, jaki sobie wymarzyłam, dlatego postanowiłam, że będziemy robić najprostsze ćwiczenia, a te trudniejsze elementy przerobimy w domu. Lista "jak utrudnić psu wykonanie slalomu" jest coraz dłuższa ;). 
Poza tym zaczęłam zastanawiać się czy inna suka może jakoś nietypowo reagować na drugą sukę z cieczką. Reakcja jajecznego samca nie byłaby zaskoczeniem, ale innej suki? 

 


Co jest w mojej nerce?

$
0
0
Heart Chakra pyta co jest w mojej nerce, więc odpowiadam i kontynuuję zabawę zasianą na psich blogach. Przyznam, że zawsze wydawało mi się, że biorę ze sobą dużo tobołów, bo u nas jeśli już ktoś wychodzi na spacer z psem, to poza smyczą przypiętą do obroży nie ma nic innego. Co innego psiarze, z którymi widuję się w Warszawie. Zawsze mają saszetkę i/lub plecak wypełniony różnościami.


Zacznę od tego, że korzystam zamiennie z dwóch nerek Jansport. Według mnie to idealne saszetki dla psiarzy :D. Mają dwie komory, są bardzo pojemne, mają krój zapobiegający wypadaniu z nich zawartości oraz fajnie wyglądają :). Od niedawna zaczęłam używać też małej saszetki (Hurtta), którą przeważnie chowam w większej, ale o tym niżej.


Nerkę zabieram na każdy spacer, bo niestety nie wszystko mieści mi się w kieszeniach (a czasami wcale nie mam kieszeni). W jednym z postów z różnymi pytaniami było takie dotyczące tego, bez czego nie ruszam się na spacer, wymieniłam wtedy rzeczy takie jak:

smaki/zabawka
Smakołyki zawsze trzymałam w foliowej torebce, a od niedawna wrzucam je do malutkiej saszetki. Dzięki temu zapach smaków nie przechodzi na zabawki, a smaki nie wylatują razem z całą zawartością nerki. Czasami zamiast ciastek, karmy albo suszonego mięsa biorę tubkę z jakąś płynną zawartością.

Zabawka to zazwyczaj jakaś piłka/szarpak, staram się też mieć piszczącą piłę, która stanowi u nas najwyższy wymiar nagrody i jest wydawana za same meega rzeczy. Na zdjęciu jest piszcząca świnia, o której pisałam tutaj i niestety niedawno musiałam ten wpis zaktualizować. Miałam spore nadzieje związane z Chuckit Squeaker Ball, ale ona niestety umarła jeszcze szybciej niż prosiak. Czasami jak Gi dobrze je naślini, to obie wydają z siebie jakiś świst, ale z piszczeniem to nie ma już zbyt wiele wspólnego.

gaz pieprzowy
Nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać, a okazji do wykorzystania go niestety u nas nie brakuje. Wałęsające się psy, podejrzani ludzie, dziki... ;)

telefon
Na szczęście nie mam w zwyczaju chodzić non stop z telefonem w ręku i przeglądać co dzieje się na fejsie, ale muszę mieć go zawsze przy sobie, żeby móc sprawdzić która godzina lub zadzwonić, gdyby zdarzył się jakiś wypadek.
Miałam kiedyś specjalny pokrowiec na komórkę (z wizerunkiem psa nawet!), ale niestety nowy telefon już się w nim nie mieści, dlatego żeby nie paćkał się w psiej ślinie i błocie, trzymam go w rękawiczce :P.

kamerka
Robienie zdjęć sprawia mi ogromną przyjemność, czasami nagram też jakieś duperele, ale generalnie staram się jej zbyt często nie zabierać, bo nie lubię mieć wypchanej saszetki.

Wydaje mi się, że zawartość mojej saszetki nie jest jakaś szczególna, więc pomyślałam, że pójdę o krok dalej (oh, jaka ja szalona!) i rozszerzę post również o zawartość plecaka, a co! Plecak zabieram na większość długich spacerów (jak nie plecak, to torba na ramię) i na wszystkie wypady do miasta. Zazwyczaj chowam do niego saszetkę wraz z całą jej zawartością (jak wyżej), saszetka musi być zawsze, bo wygodniej wyjąć z niej coś niż zdejmować za każdym razem plecak. Nie jest on jakoś bardzo pojemny ani specjalnie wygodny (plecak jak plecak), za to jest piękny! Projekt to skutek współpracy Vans i organizacji ASPCA, która zajmuje się ratowaniem zwierząt, to tak w ramach ciekawostki przyrodniczej. Na spacerki jest wystarczający, ale na jakieś konkretniejsze wyprawy przydałby się porządniejszy :).

Plecak służy mi też jako słupek do wypasania Tosi. Kiedy robię coś z Giną, przywiązuję Tosię do plecaka i mam wtedy pewność, że nigdzie nie polezie ;).



apteczka
Odkąd ją mam, zabieram na każdy, dłuższy spacer, niezależnie od tego czy wybieramy się do pobliskiego lasu, czy do warszawskiego parku. 

zapasowa obroża 
Na dłuższe wypady, szczególnie te dalej od domu zawsze zabieram zapasową obrożę na wypadek, gdyby coś stało się z obrożą/szelkami, które pies ma na sobie. Lepiej mieć obrożę w zapasie i bezpiecznie odprowadzić psa do domu, niż kombinować jak koń pod górę, kiedy coś się zepsuje.

butelka z wodą
Na zdjęciu jest 2 w 1, czyli butelka z pojemnikiem do nalewania wody, z którego pies może się napić. Jest nieduża i idealnie sprawdza się na spacerach po naszej okolicy. Na całodniowe wycieczki zabieram większą butlę i składaną miską silikonową.

chusteczki higieniczne 
Chyba nie muszę przekonywać Was o tym, że przydają się w różnych sytuacjach, zdecydowany must have!

jeszcze więcej zabawek!
Kiedy mam plecak często biorę jeszcze jakieś zabawki albo sprzęty treningowe, jeśli mam w planach coś przećwiczyć. Zazwyczaj mam też ze sobą jakąś reklamówkę, żeby potem nie mieć we wnętrzu plecaka piaskownicy. Po skończonej zabawie/treningu wrzucam brudne rzeczy do reklamówki i wnętrze plecaka jest czyściutkie.

sprzęt foto
Jak jest ładna pogoda i wybieramy się w szczególnie fotogeniczne miejsce, to często zabieram ze sobą sprzęt fotograficzny. Uwielbiam robić zdjęcia! :)

kaganiec, książeczka zdrowia i worki na kupy 
To nasz standardowy pakiet, kiedy wybieramy się na spacer do Warszawy. Kaganiec jest obowiązkowy w komunikacji miejskiej, książeczkę zdrowia warto mieć przy sobie, gdyby ktoś miał wątpliwości odnośnie aktualnych szczepień przeciwko wściekliźnie, no i worki na kupy, bo po psie wypada posprzątać. 


A co jest w Waszych saszetkach? :D


Raz na wozie, raz pod wozem

$
0
0
Świąteczna niedziela była tak wspaniała, że relacja z niej zasługuje na uwiecznienie na blogu! Wszystko to za sprawą Tosi, która tego dnia miała niesamowicie dobry nastrój. Może dla kogoś, kto jej nie zna to nic nadzwyczajnego, ale dla mnie był to naprawdę wyjątkowy dzień. 


Normalnie życie z Tosiakiem nie jest jakoś szczególnie interesujące, a przynajmniej nie na tyle by pisać o nim w sieci. Wszystko wygląda tak samo, tj. tak, żeby zapewnić jej równowagę. Każda zmiana, nawet ta pozytywna w końcu zaczyna wywoływać w niej negatywne emocje. Kiedy przychodzą goście Tosia zawsze bardzo się cieszy, popisuje, trąca nosem, żeby ją głaskano, nie wygląda na smutną czy zestresowaną, wręcz przeciwnie! Cała ta sielanka trwa do czasu, aż emocje wezmą górę i pies zaczyna się gasić, biegać w kółko z wywieszonym językiem, dyszeć z nerwów. Tak samo opisywałam tu kiedyś pracę z nią. Wszystko skupia się na emocjach. 



TA niedziela była natomiast bardzo... stabilna :). Po południu wybrałyśmy się na spacer do lasu, po powrocie okazało się, że zajęło nam to aż 3h. Dla Tosi to naprawdę dużo, a przez cały ten czas utrzymywała dobry humor do takiego stopnia, że nawet strzał zasłyszany gdzieś w lesie nie stłamsił jej. Przestraszyła się, ale nie straciła całkiem kontaktu, jak to zazwyczaj bywa. Byłam z niej strasznie dumna, tym bardziej, że po tym zdarzeniu skusiła się na krótką zabawę z Giną i nie zrażała się częstym wykonywaniem różnych poleceń. 


O dziwo (normalnie po takiej eskapadzie Tosia byłaby psychicznym wrakiem) poniedziałek wyglądał całkiem w porządku, chociaż żeby nie przedobrzyć darowałyśmy sobie tak długi i intensywny spacer, jak poprzedniego dnia. Ostatnio w naszym życiu nie działo się nic nadzwyczajnego, więc podejrzewam, że to stąd ta "zmiana", dalej będziemy balansować na cienkiej linii i uważać, żeby nie stracić równowagi, ale takie dni jak tamten mogłyby być codziennie :).


LBA - 10 odpowiedzi na różne pytania

$
0
0
Dobra, dobra, niby miało więcej nie być, ale zabawa znowu pojawiła się na blogach, znowu dostałam nominacje i stwierdziłam, że w sumie czemu nie, odpowiem na kilka pytań ;). Pytania zadali nam Heart Chakra, Pies moją miłością, My Life Alex oraz Mango - whippet z pasją.

Poprzedni taki wpis jest tutaj. Tak jak ostatnim razem postanowiłam wybrać kilka pytań z czterech nominacji, bo często powtarzały się (również z tymi co były kiedyś, kiedyś). Nie miejcie mi tego za złe! :)

1. Czy uprawiacie jakieś psie sporty ? Jeśli tak to jakie?

Trenujemy agility. Swego czasu zajmowałyśmy się też frisbee i obedience, ale to agility najbardziej skradło nasze serduszka. Ok, tak naprawdę to moje, bo mimo, że mój handling nadal jest godny pożałowania, to i tak w porównaniu z techniką rzucania dyskiem wypada o niebo lepiej, a Gi kocha wszystkie aktywności chyba tak samo mocno :D. 


2. Ulubione smakołyki Twojego psa to…

Nie ma to żadnego znaczenia, bo Gi zje wszystko. Z takim samym zapałem pochłania surowe mięso, ogórki kiszone i aluminium. Za to Tosia to prawdziwy koneser i najchętniej zjada smakołyki, w których skład wchodzi jak najwięcej mięcha.


3. O jakim psim gadżecie marzysz?

Marzy mi się profesjonalny tunel do agility o długości 6m, najlepiej w jakimś kosmicznym, niestandardowym kolorze. Czy taki jak na poniższym zdjęciu nie wyglądałby cudownie? 



4. Wasza wspólna, ukochana czynność. Dlaczego właśnie ona?

Hmm... chyba nie ma jednej takiej. Uwielbiam spędzać czas z psem zarówno na torze, jak i na zwykłym spacerze, kiedy nawet nie wyciągam piłki ani nie wymagam niczego konkretnego. Kocham patrzeć, jak Gi biega jak szalona z uśmiechniętym pyszczkiem, a Tosia zawąchuje się w swoim świecie.



5. Skąd się wzięło imię twojego pupila?

Tosia - nie mam zielonego pojęcia. Ginny - to miało jakiś związek z Ginny Weasley. Nie miałam za bardzo pomysłu, jak nazwać jedną i drugą sucz, dlatego od jakiegoś czasu spisuję w notesie imiona, które mi się spodobają i tworzę z nich listę, z której potem wybiorę imię dla niej. Nie wiem też czy to na pewno będzie suka, dlatego rubryka "dla faceta" też zapełnia się propozycjami imion i są dużo fajniejsze od tych babskich, czy to jakiś znak?




6. Najtrudniejsza twoim zdaniem komenda, którą wspólnie opanowaliście.

U Gi to zdecydowanie aport. Najdłużej z tym walczyłyśmy, ale za to efekty są super, bo Ginka przynosi wszystko :D.  A u Tosi to świadomość ciała, długo nie mogła załapać, że może używać tylnych nóg, ale w końcu nauczyła się dostawiania do nogi tyłkiem i zarzucania go na ścianę! Praktycznie zawsze przy wykonywaniu tej sztuczki miała epizody stania na przednich łapach :).



7. Twoja wymarzona podróż z psem/psami?

Myślę, że super byłoby zaliczyć jakieś duże wydarzenie typu mistrzostwa świata agility. Najlepiej jakby były rozgrywane w jakiejś pięknej okolicy, żeby móc zatrzymać się tam na dłużej i nie tylko kibicować naszym, ale też podreptać trochę z burkami :).


8. Jaka jest najbardziej irytująca wada u Waszego psa (psów?)?

U Tosi to jej miękka psychika, przez to bardzo zraża się niepowodzeniami, jest trudna do zmotywowania (szał ciał na 100%, albo zwłoki) i nie jest z tego powodu wymarzonym psem do pracy. U Gi natomiast wkurza mnie szczekanie po usłyszeniu domofonu, dźwięku otwierania bramy. O ile na zachowanie Tosi nie mam wpływu, tak na Gi na pewno znalazłaby się w końcu jakaś metoda, ale chyba problem darcia japy nie jest dla mnie aż tak uciążliwy, skoro jeszcze nie wpadłam na sposób rozwiązania go (ale jest częściowo zaleczony, bo Gi zawsze idzie się "wyszczekać" w swojej klatce ;)).


9. Najbardziej irytująca cecha u innych psiarzy?

Ojej... :D Mnie ludzie bardzo często irytują i chyba trudno znaleźć jedną cechę u psiarzy, która sprawia, że zaczynam się gotować. Myślę jednak, że najbardziej irytujący jest chyba brak wyobraźni. Ludzie beztrosko otwierają bramę, wyjeżdżają autem, mają wywalone na to, że właśnie ich pies wyszedł sobie na przechadzkę po wsi, że może spowodować wypadek, zagryźć innego psa albo człowieka, że może przedostać się na cudzą posesję do suki w cieczce. Gdyby ludzie mieli więcej wyobraźni, częściej dmuchali na zimne, to świat byłby piękniejszy.



10.  Twoja ulubiona rasa charta?

Bardzo podobają mi się whippety i charciki włoskie :D.


Dziękuję dziewczynom za nominację, a ja podobnie jak ostatnio nie nominuję nikogo. Nie nadaję się do takich zabaw :P. Liczę na to, że zaspokoiłam Waszą ciekawość, jeśli ktoś chciałby zadać jakieś pytanie, to standardowo można pisać na maila lub wiadomość prywatną na ginkowym fanpejdżu :).


Trzymanie przedmiotów na głowie - jak nauczyć?

$
0
0
Zamiast na siłę zakładać psu czapeczkę czy okulary do zdjęcia, możemy pokazać mu, że trzymanie czegoś na głowie to sztuczka jak każda inna. A sztuczki to przecież frajda i dużo jedzenia, więc same dobre rzeczy! :) 



Wydaje mi się, że wyczerpałam temat w filmie, ale pomyślałam, że dodam tutaj adnotację odnośnie przedmiotu, na którym będziemy stawiać pierwsze kroki w tym tricku. Dobrze by było gdyby był stabilny, nieduży, nie ślizgał się, żeby nie był zabawką ani jedzeniem. Bez sensu od samego początku utrudniać psu zadanie, lepiej zacząć od czegoś mniej wymagającego i stopniowo zwiększać stopień trudności. Na filmie użyłam do tego małych, kolorowych kartek.

Przypominam też, że Gi od dawna zna ten trick, dlatego na filmie może wydawać się, że nauczyła się tego w błyskawicznym tempie. Pamiętajmy, że każdy zwierzak jest inny i każdy uczy się w swoim czasie. 




O szczeniakach, życiu na krawędzi i kurierach

$
0
0
21 kwietnia wybrałyśmy się do Parku Skaryszewskiego w ramach uspołeczniania się i napstrykania mnóstwa fotek, czyli praktycznie w tym samym celu, w jakim zwykle odwiedzamy Warszawę. Ten dzień był bardzo szczególny, bo w całości udało się zrealizować każdy z zaplanowanych punktów, co przy tak zmiennej pogodzie zakrawa o jakiś cud.


Gi przeżyła kolejne starcie ze szczeniakiem i to takim całkiem młodziutkim, co to teoretycznie mógłby jeszcze nie do końca rozumieć sygnały wysyłane przez inne psy, a tu niespodzianka. Okazało się, że nasz nowy kolega w ogóle nie jest namolny i grzecznie respektuje ginową przestrzeń osobistą. W rezultacie Ginka sama zaczęła zachęcać go do zabawy, szczeniaki nie są jednak takie złe! Chociaż przeciąganie się piłką z pańcią to i tak dużo lepsza rozrywka. Jestem ogromnie dumna z Gi, kiedy możemy odhaczyć kolejny problem na naszej liście "do zrobienia". Na szczęście nie jest długa ani nie ma na niej nic, co w znaczący sposób utrudniałoby nam życie, ale skoro może być jeszcze lepiej, to warto nad tym popracować :). 


Tak, jak wspomniałam były też foteczki! Trudno przejść z aparatem obojętnie obok tak uroczego stworzenia, a i Gi bardzo chętnie pozowała. Wskoczyła sama z siebie na przewrócone drzewo i czekała, więc odeszłam trochę dalej, żeby zmieściła się cała w kadrze. W rezultacie zaliczyłam glebę i jedną nogą wylądowałam w stawie, na szczęście nie poobijałam się jakoś mocno ani sprzęt nie ucierpiał, cała sytuacja była dość zabawna. Spojrzenia osób patrzących na to z boku musiało być bezcenne. Fotografowanie psów to bardzo ryzykowne zajęcie! Upadki przy nożnym zoomowaniu, cukrzyca przez szczeniaczki, oj trzeba mieć się na baczności. 


Powrót z Warszawy też był bardzo ciekawy. Czekałam tego dnia na kuriera, ale w związku z wypadem na miasto spodziewałam się, że po powrocie do domu zastanę w skrzynce awizo, bo kurier był z poczty. Jadę już z Giną tramwajem, droga przed nami jeszcze daleka, a tu dzwoni telefon, kurier! Byłam w niemałym szoku, bo wcześniej nie zdarzyło mi się, żeby poczta tak dbała o dostarczenie paczki w wyznaczonym terminie i korzystała z numeru telefonu podanego na pudełku. W domu nikogo nie było, ale ustaliliśmy z panem, że rzuci paczkę na trawnik. Jednak są kurierzy, którzy mają serce ;). Tak, tak, to oznacza, że niedługo będzie tu post z cyklu "co wpadło w moje ręce".
Na nasz autobus nie udało nam się zdążyć, więc wsiadłyśmy w inny i potem wracałyśmy jeszcze 4km pieszo do domu, przy okazji zwiedzając okolice, w których zwykle nie bywam z psem. Obie byłyśmy wykończone, ale bardzo zadowolone :).


Kwietniowe egzaminy agility

$
0
0
W tym tygodniu po raz drugi odwiedziłam wraz z Gi Warszawę. Tym razem wybrałyśmy się na zawody agility, ja w roli fotografa, a Gi jako moja towarzyszka :). Miałyśmy tego dnia startować, ale w końcu wyszło inaczej (pewnie za jakiś czas rozpiszę się bardziej na ten temat). Momentami trochę żałowałam, bo torek jedynkowy wydawał mi się całkiem fajny, szczególnie ze względu na ustawienie slalomu w obu egzaminach,  może innym razem uda się i trochę pobiegamy. 


Mimo jakichś 15 stopni na termometrze słońce naprawdę nam dopisywało (aż za bardzo, bo wróciłam do domu z czerwoną twarzą, co to będzie przy letnich upałach?). Ginka była najgrzeczniejszym psem na świecie, a dzięki pewnemu schipperke jeszcze bardziej doceniam, że tak ładnie i CICHO siedzi w klatce :P. Na stoisku z zabawkami znalazłam nowe "muszę to mieć" oraz przekonałam się, że niektórych rzeczy nie warto kupować w naszym przypadku. A najfajniej było spotkać się ze starymi znajomymi i poznać nowe twarze (i psie mordki :D). To jeden z największych plusów jeżdżenia na zawody, pojawiają się ludzie, których wcześniej znaliśmy tylko z ekranu monitora, bo trudno po prostu umówić się na spacer z kimś, kto mieszka na drugim końcu kraju, a tak chociaż na chwilę można zobaczyć się "na żywo" :).

Na zdjęciu obok Gi siedzi pudelek miniaturowy Timi, który przyjechał z Trójmiasta :D.


Dzięki wyjazdom do Warszawy z psem, doceniam też bardziej miejsce, w którym mieszkamy. Wypad do stolicy z futrem zawsze jest dla mnie bardzo stresujący, martwię się o to, czy mój pies dobrze się czuje, czy czegoś mu nie brakuje, czy zaraz ktoś go niechcący nie podepcze w zatłoczonym autobusie. Wracam do domu, wysiadam z tego autobusu i poza szczekaniem paru psów sąsiadów nic nie słyszę! I to jest tak cudowne uczucie, ta świadomość, że nie muszę wyjeżdżać gdzieś na weekend (jak większość pasażerów naszego autobusu, który mija między innymi ogródki działkowe), żeby móc w ciszy i spokoju spędzić czas na świeżym powietrzu.







Wiosenny haul

$
0
0
Wiosna, już niebawem lato (czy tylko mi w tym roku czas tak szybko mija?) i w międzyczasie planowany wyjazd okazały się dobrym pretekstem do poczynienia sprawunków.



Posłanie Aumüller Lindo - do czarnej, metalowej klatki. Miało dosyć atrakcyjną cenę i muszę przyznać, że na żywo sprawia dużo lepsze wrażenie niż na stronie sklepu. Jest miękkie, powierzchnia w kratkę powinna być łatwa do czyszczenia, na razie jestem zadowolona :).

Kocyk Trixie Beany - czym byłoby posłanko w klatce bez kocyka? 


Szelki Hurtta Y Updated (rozmiar 45) - zastanawiałam się nad nimi (konkretnie nad żółtymi właśnie) już jakiś czas temu, ale nie byłam do końca przekonana. Stwierdziłam, że jednak musimy je mieć, kiedy zrobiłam Ginie fotę z cytryną, żółty i Gina to idealne połączenie! Poza tym byłam bardzo ciekawa, jak ten nowy krój będzie się sprawdzać. Stare Y są bardzo fajne, ale Ginie w rozmiarze 55 dosyć często zdarza się przełożyć w nich łapę i trzeba je poprawiać na spacerze co jakiś czas. W żółtych robiłam już pierwsze przeróbki, zszyłam górny pasek z obręczą na klatce piersiowej, dzięki temu szelki nie przekręcają się tak, jak na początku. Prawdopodobnie utnę też biały pasek na numer telefonu (często wystaje spod taśmy i brzydko wygląda) oraz metalowe kółko, które znajduje się na spodzie.

Smycz pleciona DogStyle - bo żółty, Gi i mięta to jeszcze lepsze połączenie! :D

Adresówki Edeil - ze szkła akrylowego. Gdyby nie fakt, że zmieniłam numer, suki dalej biegałyby z IDami z Kakadu, a tak postanowiłam, że przy okazji sprawdzimy coś zupełnie nowego, jak się potem okazało adresówki ze szkła akrylowego już miałyśmy, tylko pod nazwą pleksi :P. Mam nauczkę, żeby następnym razem lepiej sprawdzać co kupuję. Poprzednie identyfikatory z tego materiału trzymały się całkiem nieźle, ale jeden w nieznanych okolicznościach ułamał się i od tamtego czasu mam do nich ograniczone zaufanie. Trochę szkoda, że nie udało się skontaktować mailowo z Edeil, bo miałam nadzieję, że jeszcze zdążę  zmienić jeden kolor, ale mówi się trudno.


Zabawka Chuckit! Zipflight - mało nam zabawek do wody, ale już sobie obiecałam, że ta będzie ostatnia. Ma super rozmiar dla małych piesków (tylko 15cm średnicy, więc powinna być łatwa do wyłowienia), bardzo dobrze widoczny kolor i spód z gumy jest przyjemnie mięciutki.

Piszcząca zabawka Kong Ośmiornica - chodziła za mną już od jakiegoś czasu (uwielbiam wyraz jej oczu!), a wyjazd nad wielką wodę sprowokował mnie do tego, żeby w końcu wrzucić ją do koszyka. Przedstawiam Wam Krakena!

Szarpaki DogStyle - zauważyłam, że dosyć rzadko używamy niektórych piłek, a te akurat są bardzo fajne (erratic spisałam na straty, ale jednak dostała nowe życie i sprawdza się super!), więc zamiast pozbywać się ich pomyślałam, że poproszę kogoś o dorobienie futerek, amortyzatorów i rączek. Wybór padł na DogStyle i muszę przyznać, że spisali się świetnie! Szarpaki wyglądają dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałam, a co najważniejsze mają odpowiednią długość. W dodatku przyszły w ekspresowym tempie (zależało mi, żeby szarpaki i smycz przyszły do nas przed wyjazdem), za co daję im przeogromnego plusa!

Zabawka Planet Dog Big Pup Orbee Bone - to moje kolejne podejście do psich gryzaków, o poprzednim pisałam tutaj. Tym razem był to strzał w 10! 


Przysmaki Rinti Extra Bits - wersja kurczak (bo nie kaczka ;)), pomidor i dynia. Tego jeszcze nie sprawdzałyśmy, a wydaje mi się, że te smaki mogą fajnie sprawdzić się jako nagrody.

Przysmaki Brit Care Chicken Sandwich - te smaki to już sprawdzony przez nas produkt, zazwyczaj wybieram wersję z kaczką, ale teraz mamy suchą karmę z tym mięsem, więc padło na kurę.

Przysmaki dentystyczne Barkoo Dental Snacks - gratis do zamówienia. Zapakowane do kości z Konga zajmują psa na całkiem długo :D.

Liofilizowane przysmaki Thrive ProReward - sprawdzałyśmy już przysmaki liofilizowane z Orijen i Planet Pet Society, dosyć mocno różniły się od siebie wielkością i ogólnie wyglądem, więc postanowiłam z ciekawości zobaczyć, jak sprawdzą się te.


HMB Game Dog - HMB stosowałam u Gi kilka lat temu, kiedy miała problem z przybraniem na wadze. Bardzo dużo się ruszała, jej mięśnie były w kiepskim stanie. Dzięki temu preparatowi i zmianie diety zaczęła wyglądać jak normalny, zdrowy pies. Ze względu na jej ograniczony ruch przez ostatnie problemy z nogą zastanawiałam się czy nie wrócić do tego suplementu, żeby dodatkowo wspomóc mięśnie. Zobaczymy jakie będą efekty na dłuższą metę.

Czystek Pokusa - podobno działa zniechęcająco na pasożyty typu kleszcze, komary, pchły, więc jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi. Jeśli w naturalny sposób można zabezpieczyć psa przed tymi robalami, to czemu nie? Nie sądzę jednak, żeby tego typu preparat ziołowy miał jakieś spektakularne działanie, dlatego mam zamiar traktować to jako dodatek.

Preparat odstraszający insekty Moskillex - to z myślą o mnie samej. W tym roku kleszcze zaczęły intensywnie interesować się nie tylko psami, ale również mną, więc postanowiłam kupić jakiś środek, dzięki któremu nie będę już ich na sobie oglądać. Preparat odstrasza też komary i meszki. Jak na razie chyba działa ;).
 


Mój pies, moja fota!

$
0
0
Niezbyt często zdarza się, że ktoś inny niż ja robi zdjęcia moim psom. Jeśli jednak ma to miejsce, zawsze dowiaduję się, czy mogę ich użyć tam, gdzie bym chciała, bo w końcu nie są moje i ich autor może nie życzy sobie, żeby były wykorzystywane w taki sposób. Tak moi drodzy fakt, że Wasz pies znajduje się na czyimś zdjęciu nie upoważnia Was do korzystania z niego bez uprzedniego kontaktowania się w tej sprawie z jego autorem. I nie ma znaczenia czy fota była zrobiona na spacerze czy na zawodach. 


Na zawodach zazwyczaj spędzam cały dzień. Wstaję wcześnie rano, o 6:30 mam autobus i wracam około 19, czasami później. Zdarzało się, że większość czasu potrafiłam przesiedzieć przy ringu z aparatem na szyi. Kark mi odpadał, plecy często były całe spieczone od słońca, a ręce drętwiały od trzymania ciężkiego sprzętu, ale mimo to fotografowanie zmagań psów na torze sprawiało mi dużą przyjemność. Potem spędzałam kilka dni na selekcji i obróbce zdjęć, finalnie wrzucałam je najczęściej na fejsa. Piszę o tym, żeby zaznaczyć, że zrobienie zdjęcia nie ogranicza się do przyciśnięcia spustu migawki. Na fejsie inni mogli je obejrzeć, udostępnić, a jak chcieli wykorzystać we własnym zakresie to również kupić.
Fotografowanie zawodów sprawiało mi frajdę nie tylko przez sam fakt chwytania ulotnych momentów, ale też przez to ile radości przynosiło to innym, szczególnie debiutującym, którzy mieli pamiątkę z pierwszego przebiegu. Starzy wyjadacze też często pytali o zdjęcia swoich czworonogów. W pewnym momencie doszłam jednak do wniosku, że już trochę tych zdjęć zrobiłam i czas nieco przystopować. Agility na fotkach trochę mi się przejadło. Miało to też związek ze startami z Giną, kiedy biegałam z nią danego dnia, wolałam poświęcić więcej uwagi psu niż aparatowi.

23 kwietnia nie robiłam zbyt wielu zdjęć. Było kilka zamówień i żeby nie siedzieć bezczynnie przy ringu pstryknęłam też parę ujęć innym psom (to też dobra rozgrzewka przed "właściwym" psem :)). Po zawodach dla jasności umieściłam w opisie albumu informację na jakich zasadach można korzystać z moich zdjęć. Większość osób nie miała żadnego problemu z zaakceptowaniem tego, co bardzo mnie ucieszyło. Znalazła się jednak pewna czarna owca, która bez żadnego słowa (a wypadałoby chociaż podziękować za zdjęcie i zapytać czy można go użyć, wstyd by mi było tego nie zrobić) postanowiła zapisać sobie fotę z fanpejdża i wrzucić na swój profil. Moja wiadomość prywatna w tej sprawie została zupełnie zignorowana, a ja czuję się teraz jak frajerka. Ta jedna sytuacja wystarczyła mi, żeby podjąć decyzję o fotografowaniu wyłącznie znajomych psów oraz tych, których właściciele wcześniej zamówią sobie zdjęcia z przebiegu. Na pewno nie oprę się możliwości zrobienia foty przedstawicielowi rzadkiej rasy na torze, ale wtedy zatrzymam ją dla siebie... ;) 

Pamiętajcie, że zdjęcie Waszego psa z zawodów, które zrobił ktoś inny, należy do tej osoby, a nie do Was. Jeśli chcecie go użyć, napiszcie do autora i zapytajcie na jakich zasadach możecie to zrobić. Jeżeli zdjęcie nie podoba się Wam aż tak, żeby godzić się na zasady autora, to po prostu go nie używajcie.


PSYchoza borderomaniakalna

$
0
0
Powiem Wam, że uwielbiam swoje psy i jestem z nich zajebiście dumna! A nie wiem w sumie czy powinnam. Papieru nie mają, znaczeń irlandzkich też nie, merlingu też brak. Tosia to nawet żadnej rasy nie przypomina, a Gi jest tylko miksem pudla, jakaś piąta woda po kisielu, z resztą nawet jakby była rasowym pudlem, to i tak nie byłaby wystarczająco fajna. Muszę przemyśleć, czy powinnam wrzucać tyle jej fot, bo trochę wstyd.


Wiecie, kiedyś jak chciało się być fajnym, to kupowało się wielką torbę z napisem "adidas", który zajmował połowę powierzchni, a bardziej zamożniejsi mieli telefon z nadgryzionym jabłkiem na obudowie. Dzisiaj to już przeżytek, będąc psiarzem możesz być spoko jedynie mając BC. Nie stać Cię? To kup z pseudohodowli i udawaj, że kupiłeś za granicą, a rodowód zostawiłeś w domu i teraz nie możesz sprawdzić kim są rodzice twojej pociechy (nie masz zielonego pojęcia jak się nazywają mimo, że psa masz już prawie pół roku). Nawet na pseudo Cię nie stać? MA-SA-KRA, ale z ciebie frajer! Poszukaj w czeluści internetu albumów z mnóstwem zdjęć jakiegoś bordera, wymyśl mu przydomek, załóż bloga i pisz o nim, jakby to był naprawdę twój pies. Co z tego, że wkręcasz wszystkich czytelników i podajesz się za autora zdjęć, teraz jesteś naprawdę KIMŚ :D. 


Mam nadzieję, że jak najmniej osób ocenia nas po tym co mamy, bo ważniejsze jest jakimi ludźmi jesteśmy. Ostatnie wydarzenia skłaniają mnie jednak do przemyśleń z tym związanych. Czy ludzie, którzy udają, że mają bordery robią to, bo inni faktycznie lepiej traktują osoby, które mają psy tej rasy? Czy im tylko wydaje się, że tak jest w rzeczywistości? Chciałabym, żeby było to tylko złudne wrażenie, w które są oni ślepo zapatrzeni, bo w przeciwnym wypadku traktowanie psów tak przedmiotowo jest po prostu przykre i tego typu sposób na łechtanie swojego ego powinien chyba kwalifikować się do leczenia. 

Gwiazdą dzisiejszego posta jest Time! Nie mam swojego bordera (i nie wiem czy kiedykolwiek będę miała w związku z poważnymi rozkminami na temat rasy kolejnego burka), ale dzięki uprzejmości Zuzy ten post będzie mógł być spoko. Dzięki Zuza.


Warszawa z psem

$
0
0
W ostatnim czasie szalejemy z wypadami do Warszawy. Pogoda coraz stabilniejsza, więc korzystamy :D. Wczoraj wyjątkowo wybrałyśmy się bez psich kumpli, ale w towarzystwie drugiego człowieka, żeby było trochę raźniej.


Pierwszy punkt wycieczki to chyba największy w stolicy sklep zoologiczny jakim jest Maxizoo. Ginka na początku była troszkę niepewna, ale jak tylko dotarliśmy do półki z zabawkami, od razu zaświeciły jej się oczy i zaczęła merdać ogonem. Skoro jest tyle zabawek, to nie może być to złe miejsce :D. Muszę przyznać, że akurat ten sklep (na ul. Jutrzenki 156) to bardzo fajna lokalizacja na socjal z psem. Jest tam dużo wolnej przestrzeni, więc futrzak ma gdzie się wycofać, jeśli tego potrzebuje, do tego tyle różnych bodźców! :) Za to jeśli chodzi o zakupy, to mając taką kolekcję zabawek, jak nasza, raczej nie ma czego tam szukać. Niewiele rzeczy przykuło moją uwagę, a te, które mnie zaciekawiły były tylko w dużych rozmiarach. Wydaje mi się, że z roku na rok mają tam coraz mniejszy wybór, a szkoda, bo na początku sklep robił naprawdę super wrażenie.


Następnie prosto ze sklepu zoologicznego ruszyliśmy na starówkę! Ostatni raz byłam tam z Gi aż 4 lata temu (jest nawet ślad na blogu :)) i trochę żałuję, że w tym czasie nie wpadałyśmy tam częściej. To kolejne miejsce, gdzie dzieje się baardzo dużo i fajnie tam zawitać, jeśli pracuje się nad ładnym zachowaniem psa w tłumie. Jak na tyle dawno niewidzianych atrakcji Gina radziła sobie bardzo dobrze, ale żeby nie przedobrzyć nie spędziliśmy tam zbyt wiele czasu.


Nastolatek wybrał sobie za ostatni punkt do odhaczenia popularny fastfood, więc posiedzieliśmy tam trochę. Gi była bardzo kulturalna i nie żebrała ;). Na sam koniec zmierzyliśmy się z zajezdnią autobusową, gdzie też zawsze sporo się dzieje. Zaraz obok jest parking i lotnisko, więc często słychać hałas powodowany przez samoloty i różne pojazdy. Kręci się też mnóstwo różnych ludzi. Gi często po dniu pełnym wrażeń była tym przytłoczona, tym razem dużo łatwiej było jej się wyluzować.
Tak, jak sądziłam mój sucz potrzebuje regularnych wypadów na miasto, bo niestety po dłuższych przerwach nieco dziczeje. Z każdym kolejnym tripem widać bardzo wyraźną poprawę, co ogromnie mnie cieszy :).






Warsztaty sztuczkowe i socjalizacja w stolicy

$
0
0
Ostatni weekend znów spędziłyśmy poza domem i chyba nikogo już nie zaskoczę pisząc, że w Warszawie.


Sobota upłynęła pod znakiem sztuczek! Jakiś miesiąc temu dziewczyny z grupy o nazwie Warsaw Pack Of Hounds zaproponowały mi udział w warsztatach sztuczkowych w roli gościa specjalnego (łohoho!). Moim zadaniem był pokaz ginowych umiejętności oraz pomoc w nauce nowych tricków. Ani jedno, ani drugie nie było mi obce, większość wizyt gości kończy się pokazem sztuczek, a pomagam w ich nauce tutaj, na blogu. Mimo to czułam, że jest inaczej i nawet trochę się stresowałam ;). Całe wydarzenie dało mi podgląd na organizację czegoś takiego (inaczej rozwiązałabym niektóre kwestie), fajnie było też pomóc ludziom "na żywo", dzięki temu zyskałam nowe doświadczenie. Mam nadzieję, że uczestnicy zajęć też coś z nich wynieśli, choć sam trening nie był zbyt długi.


Ginka spisała się fantastycznie, nie mam jej nic do zarzucenia i kurcze, z każdym wspólnym rokiem coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu jaki super burek mi się trafił i jak genialnie jest móc zawsze na nią liczyć.


W niedzielę z samego rana ruszyłyśmy w kierunku warszawskiej starówki, tym razem w psiarskim towarzystwie. Najpierw zahaczyłyśmy o PKiN, a następnie obrałyśmy kurs na Stare Miasto. O tej porze nie było tam jeszcze zbyt wielu ludzi, więc można było spokojnie spacerować. Kiedy już zaczęli się schodzić okazało się, że nasze futrzaki są większą atrakcją turystyczną niż wszystko inne. Szczególnie zainteresowani byli nimi obcokrajowcy, którzy wyjmowali telefony i robili sobie wspólne zdjęcia. Niestety było strasznie zimno, więc nie bawiłyśmy tam długo.


Później poszłyśmy coś zjeść i na samym końcu wylądowałyśmy na Polu Mokotowskim, gdzie futra mogły wreszcie trochę pobiegać. Gi nawet próbowała bawić się z innymi psami, zaczepiała czworonogi różnej wielkości i płci (zazwyczaj do zabawy zachęcała duże samce ;)), a nawet szczeniaka! To było dla mnie największe zaskoczenie, bo jeszcze niedawno Ginka nie pałała do nich zbyt pozytywnymi uczuciami. W ogóle tego dnia była wyjątkowo tolerancyjna, bo kiedy robiłyśmy psom grupowe zdjęcie, szczeniątko niechcący usiadło na niej, a ona nie zwróciła na to uwagi (podmienili ją w nocy!), jeszcze niedawno pewnie by się wkurzyła ;). A jeszcze jakby tego było mało, to Gi od piątkowego wieczoru wymienia się piszczącą (!) piłką za szarpak, kiedy trzymam tę piłkę w drugiej dłoni, wow! Wcześniej to było nierealne, po co się szarpać, skoro jest piłka i to w dodatku piszcząca. Pisałam o tym kiedyś tutaj i chyba wrócę niedługo do tego tematu :).  


Co zabrać na zawody agility?

$
0
0
Mam za sobą już parę startów, często bywam na zawodach jako kibic lub fotograf, więc zdążyłam już nabrać nieco doświadczenia w związku z przygotowaniem się do udziału w takich wydarzeniach. Sama na początku nie wiedziałam co właściwie włożyć do plecaka (a może lepiej do torby?), każde zawody doskonale weryfikowały to, czy dobrze przygotowałam się do nich od strony technicznej ;). Na temat tego, co zabrać na zawody rozmawiałam też z moimi znajomymi, którzy startowali częściej niż ja. 


Czas trwania zawodów
Zawody najczęściej zaczynają się rano i zależnie od ilości przebiegów oraz zawodników, kończą się po południu lub nawet wieczorem. Organizator zazwyczaj informuje o przewidywanym czasie rozgrywania zawodów. Ja spędzam tam prawie cały dzień, niezależnie od tego czy startuję, czy przyjechałam tylko pokibicować (i pofocić ;)), dlatego ZAWSZE sprawdzam, jaka będzie pogoda!

Sprawdź prognozy pogody!
Jeśli zawody odbywają się w plenerze, koniecznie sprawdź prognozę pogody. Potrafi być ona bardzo kapryśna i to, że rano świeci piękne słońce wcale nie oznacza, że będzie tak do końca dnia. Warto zapoznać się z przewidywanymi warunkami w miejscu, do którego się wybieramy, dzięki temu będziemy mogli dobrze się do tego przygotować.

Wpisując w google hasło "pogoda", po zatwierdzeniu pojawi nam się prognoza na kilka najbliższych dni. Pogodę sprawdzam też tutaj


Ciekawostka przyrodnicza dla kibiców - czy za samo oglądanie zawodów płaci się i czy można przyjść popatrzeć ze swoim psem? 

To zależy.
1. Jeżeli zawody odbywają się przy okazji jakiejś wystawy, to trzeba założyć, że możemy nie dostać się na nie omijając jej teren, wtedy płacimy za wejściówkę na wystawę (aktualne ceny są podane na stronie ZK) i swobodnie możemy oglądać psy zmagające się z torem przeszkód jak i na ringu wystawowym. W takim wypadku lepiej nie brać ze sobą swojego czworonoga, bo zazwyczaj na teren wystawy nie mogą wchodzić niezgłoszone psy.

2. Jeśli zawody odbywają się samodzielnie, bez wystawy obok, to można wpaść i za darmo czerpać przyjemność z oglądania psów i ich przewodników :). Można też zabrać swojego psiaka, ale trzeba uważać na jego zachowanie i nie podchodzić zbyt blisko ringu.

3. W przypadku zawodów rozgrywanych na hali lepiej nie zabierać ze sobą psa, bo zazwyczaj i tak nie ma tam zbyt wiele miejsca.



Co zabrać ze sobą na zawody?
Postanowiłam wybrać przedmioty, które ratowały mi tyłek na zawodach, których mi brakowało, polecane przez innych zawodników i te, które absolutnie trzeba ze sobą zabrać. Nie rozdzielałam tego na poszczególne pory roku, trawę i sztuczną wykładzinę, mam nadzieję, że będziecie wiedzieć co do czego ;).

W co się spakować? 
W pojemnej torbie wszystko będzie łatwiej znaleźć, ale będzie ona koszmarnie niewygodna, jeśli na zawody mamy dotrzeć komunikacją miejską. W takim przypadku lepiej sprawdzi się plecak, Wasze plecy będą Wam wdzięczne.

Zrób listę! 
Zanim przejdziesz do pakowania się zrób listę rzeczy, które chcesz zabrać. Dzięki temu jest małe prawdopodobieństwo, że o czymś zapomnisz.

Zawody oficjalne
✔ książeczka pracy agility
✔ potwierdzenie przelewu (jeśli za późno opłaciliśmy startowe i nasza opłata nie została uwzględniona na liście zawodników)
✔ potwierdzenie opłaconej składki ZK (może przydać się na zawodach rozgrywanych na początku roku)

Zawody oficjalne i nieoficjalne
✔ książeczka zdrowia psa



Dla człowieka:
woda lub inny napój
jedzenie

preparat odstraszający owady! (zawody odbywające się na łonie natury, szczególnie w pobliżu lasu to świetna okazja do mega uczty dla komarów ;))
krem z filtrem UV - "najpiękniejszą" opaleniznę mam zawsze po zawodach, a potem skóra schodzi jak z gadziny... ;)
leki przeciwbólowe (lub w ogóle mała apteczka)
zapas chusteczek higienicznych 

specjalne buty do biegania (nie jakieś trampki, tylko serio wygodne buty, z odpowiednią podeszwą przystosowaną do hasania w terenie - zakładając, że biegamy w plenerze)
wygodne, odpowiednie do panujących warunków pogodowych ubranie
ubranie na zmianę (serio, przemoczone skarpety w przemoczonych butach to nic fajnego)

aparat i/lub kamera - można nagrać przebieg znajomych albo wcisnąć im aparat, żeby porobili nam parę fotek, to super pamiątka, ale też dobry materiał do analizy :). Do aparatu fajnie mieć wodoodporny pokrowiec, dzięki temu będziemy mogli rejestrować obraz nawet w strugach deszczu!
namiot - genialna sprawa! Schronienie przed upałem, deszczem, wiatrem, ale też fajne miejsce do przechowywania naszych rzeczy, zawsze to jakoś lepiej na duchu, jak sprzęt foto jest schowany w namiocie niż leży na trawie, obok masy przechodzących tam ludzi. Można tam też schować psią klatkę i jeszcze lepiej odizolować naszego burka, by w większym komforcie mógł odpoczywać sobie między przebiegami. Chcę takie coś!
coś do siedzenia - fajnie sprawdzają się składane krzesła turystyczne, ale kawałek koca albo pokrowiec od klatki też się nada ;)
kasa - warto mieć trochę forsy w kieszeni, bo często przy okazji zawodów można kupić fajne rzeczy! (można też opłacić toaletę!)

Psiarski namiot od kuchni ;)


Dla psa: 
woda + miska (można też pomyśleć o psim napoju izotonicznym)
klatka - jeśli nasz pies potrafi przebywać w klatce, to będzie ona dla niego świetnym schronieniem i miejscem do odpoczynku. Do klatki warto włożyć jakieś posłanko, kocyk. Jeśli używamy metalowego kennela warto zarzucić coś na niego, żeby nie dostarczać psu niepotrzebnie dodatkowych bodźców. O wadach i zaletach klatek materiałowych oraz metalowych pisałam tutaj.
worki na psie kupy - warto mieć je zawsze przy sobie, ZAWSZE ;)
zabawki i/lub smaczki - ale UWAGA! Na zawodach oficjalnych, tylko w kategorii zero, za pozwoleniem sędziego można biec z zabawką w ręku. Na zawodach treningowych w klasie zero zawsze jest możliwość biegania z zabawką, w przypadku kategorii open jest to dozwolone (zazwyczaj) tylko na przebiegu treningowym, na tym kwalifikacyjnym już nie. Bieganie z jedzeniem jest zawsze zabronione. Jeśli zależy nam na tym, żeby nasz pies dostał nagrodę od razu po przebiegu, możemy poprosić kogoś, żeby stanął kawałek przy wyjściu z ringu i podał nam ją, kiedy będziemy schodzić.

startówka - to nie musi być koniecznie 100% startówka (połączenie zaciskowej obroży i smyczy), ale ważne, żeby dało się to wygodnie i w miarę szybko zdjąć z psa, a potem na niego założyć. Szelki raczej średnio się sprawdzą, chociaż norwegi mogłyby być tu całkiem spoko. Pamiętaj, że pies na zawodach biega na golasa, nie może mieć na sobie nawet obroży przeciw kleszczom. U nas jako startówka robi zwykła obroża zaciskowa, którą bez problemu zdejmuję psu przez głowę i przypięta do niej smycz.
specjalne ubranko - jeśli posiadamy takie wdzianko jak Back on Track, to również warto zabrać je na zawody i zakładać psu między przebiegami i na koniec dnia. W przypadku upału można pomyśleć też o kamizelce chłodzącej.
apteczka pierwszej pomocy - zawsze warto ją mieć na dłuższych wypadach z psem



A co Wy zabieracie ze sobą na zawody? :D 


Kwalifikacje do Mistrzostw Świata Agility

$
0
0
W ostatni piątek wpadłyśmy do Warszawy na zawody agility, nie byle jakie, bo jak tytuł mówi były to kwalifikacje do jeszcze większej imprezy jaką są Mistrzostwa Świata.


Po powrocie do domu  zastanawiałam się czy pisać jakąś relację z tego wydarzenia na blogu, bo w sumie było... jak zwykle. I absolutnie mnie to nie smuci (choć z drugiej strony fajnie byłoby brać czynny udział, a nie tylko obserwować z boku)! Wręcz przeciwnie, bardzo cieszę się, że Gi jest taka przewidywalna. Jeśli coś się zmienia, to tylko na dobre :). Znów była okazja do poznania paru nowych osób, spotkania ze starymi znajomymi, socjalu z innymi pieskami i miejskim zgiełkiem. Przy okazji przetestowałyśmy nowe lokum, ale o nim w kolejnym poście.


Ginny załapała się na filmik podczas robienia tego zdjęcia :).

Na koniec wrzucam parę fot burków, które zmagały się z torem przeszkód, więcej jak zwykle możecie obejrzeć tutaj.









Psi Dzień Dziecka

$
0
0
Czuję, że wyleczyłam się z kupowania obroży, smyczy i szelek. Aż przypomniały mi się czasy, kiedy regularnie raczyłam Tosię nową obróżką czy szelkami, zabawki? A po co, skoro nie była nimi ani trochę zainteresowana? Kiedy pojawiła się Gi sporo się zmieniło, ale ostatnio przez pewną fejsbukową grupę trochę zaszalałam :P.


Obroże Warsaw Dog - podchodziłam do nich jak pies do jeża. Podobały mi się, ale nie byłam do końca przekonana, czy będą wygodne dla psa. Czekałam bardzo długo do okazji pomacania ich u kogoś i stwierdzenia, czy taki materiał będzie odpowiadać mi i moim futrzakom, ta pojawiła się na kwietniowych zawodach. Poczekałam trochę do ukazania się nowości, no i są, nowa candy blue i shine in purple ze starszej kolekcji.


Obroża Hurtta Lifeguard - lubię, kiedy Gi i Tosia mają takie same rzeczy, ale w różnych kolorach, więc kiedy pojawiła się możliwość zakupu tej obroży ponad dwa razy taniej niż normalnie, nie mogłam się oprzeć ;).

Szelki Hurtta Lifeguard - te zielone szelki to limitowana kolekcja Hurtty z zeszłego roku (poza tym, że mają super odblaski to jeszcze świecą w ciemności!). Początkowo ani trochę mi się nie podobały, a kiedy zobaczyłam je na psach stwierdziłam, że muszę je mieć! Oczywiście jak na złość nigdzie ich nie było, w końcu udało mi się znaleźć pewien szwedzki sklep, który miał je jeszcze w swojej ofercie. Nie dość, że szelki kupiłam taniej niż w Polsce, to czas oczekiwania na przesyłkę też był krótszy niż u nas (na nasze pierwsze szelki Hurtty czekałam miesiąc...) Pierwszy raz zamawiałam coś za granicą, wrażenia pozytywne, ale nie wróży to chyba zbyt dobrze... :P

Smycz Hurtta Mountain Rope Leash - od dawna podobały mi się smycze linowe Hurtty, ale nie byłam przekonana do wydawania takich pieniędzy za kawałek sznurka... Któregoś dnia na tej grupie (nie zaglądajcie tam, to złe miejsce) udało mi się zgarnąć rabat na zakupy i stwierdziłam, że to będzie dobra okazja, żeby kupić sznurek w niższej cenie. Na początku nie byłam nią zbytnio zachwycona, ale z każdym, kolejnym spacerem podoba mi się coraz bardziej, choć tytuł najwygodniejszej smyczy i tak przypada odblaskowemu rogzowi :).


Obroża Solognac - obroża na zewnątrz w całości pokryta jest gumopodobnym materiałem, który jest całkowicie wodoodporny. Do tego ma bardzo wyrazisty kolor, czarne okucia i kosztuje niecałe 20zł (pobraniowa przesyłka gratis), można znaleźć je w Decathlonie. Minusy? Jest przeznaczona raczej dla średnich psów. Myślałam, że uda nam się ją zmniejszyć, bo jak najbardziej jest to możliwe, ale niestety okazało się, że brakuje nam odpowiednich nitów, więc z racji posiadania już jednej tego typu obroży postanowiłam ją zwrócić. Piszę o niej, bo wiem, że dużo ludzi szuka takich akcesoriów, tym bardziej teraz, jak jest ciepło i zaczął się sezon wodowania psiaków. Ta obroża to naprawdę super okazja biorąc pod uwagę, że podobny Dublin Dog to koszt około 90zł, a Ruffwear 150zł... ;) 

Klatka materiałowa dla psa Sport Pet Designs Portable dog kennel - kiedy podróżuje się komunikacją miejską każda wolna ręka jest w cenie. Mimo, że nasza materiałowa klatka jest mała (jest mniejsza od tej, a waży 1,5kg, nowa niecałe 0,5kg - magia!), to jeżdżenie z nią, psem i plecakiem nie było zbyt wygodne. Często rezygnowałam z zabierania Gi na różne wypady, żeby nie musieć tachać ze sobą klatki. Wygląda na to, że mamy ten problem z głowy! Klatka składa się podobnie do blendy i jest potem niewiele większa niż standardowe frisbee dla psa dzięki czemu można schować ją w plecaku. Ostatnio przeszła chrzest bojowy na zawodach i nie uległa ginowym pazurom, więc jak na razie zakup uważam za bardzo trafiony! :D


Piłka Planet Dog Orbee-Tuff Sport Golf Ball - to hicior! Gina ją uwielbia, bo jest jeszcze bardziej miękka niż planetka dla seniorów (super się "zasysa"), dobrze widać ją na trawie i nie łapie zbyt chętnie brudu.


Tak naprawdę w pierwszym zdaniu tego posta nie mówiłam serio. Obrożoholikiem jest się cały czas :(.



Idealne psy istnieją naprawdę

$
0
0
Właśnie na takiego patrzycie!



Jakiś czas temu zauważyłam, że za bardzo zwraca się uwagę na cudze psy, ich problemy lub ich brak, ich wygląd, to co pokazują na filmach. Podobno nie ma też idealnych psów. Ale co to właściwie znaczy, że pies jest idealny? Idealny dla kogo? Może Gina dla Ciebie nie jest idealna, ale mnie to w ogóle nie interesuje. To ja spędzam z nią czas, ja się nią opiekuję, ja z nią pracuję, to MI ma odpowiadać. Jestem świadoma jej wad, ale albo je akceptuję, albo nad nimi pracuję. Nie zawsze mam potrzebę uzewnętrzniania się z każdą błahostką w internecie, co nie oznacza, że usiłuję kreować swojego psa na bezproblemowego (na idealnego nie muszę, bo przecież nim jest :)).

Ludzie często popadają też w pewne skrajności. Najpierw zachwycają się psami z filmów i ich właścicielami, którzy tak cudownie je wyszkolili, po czym stwierdzają, że to wszystko ustawione i nieprawdziwe. Często do filmów wybiera się najlepsze sceny i nie rozumiem dlaczego ludzi to dziwi. Wolą oglądać jak pies rzuca się na innego, niż kiedy dobrze bawi się łapiąc frisbee? Czy zabawa dyskiem wyklucza się z pracą nad agresją, której nie pokazuje się na filmach? Jeśli czegoś nie ma w internecie nie oznacza przecież, że nie ma tego wcale. Dajmy innym cieszyć się miłymi filmikami, a jeśli chcemy obejrzeć psy z problemami to wybierzmy się na zajęcia do dobrego trenera.

Zwracam uwagę na zachowanie innych psów właściwie tylko wtedy, kiedy mogą być potencjalnymi rodzicami mojego szczeniaka. Chcę wiedzieć co mogą przekazać mojemu futrzakowi. Bardzo lubię sama obserwować psy, które mnie interesują pod tym względem, bo wiem, że ludzie różne rzeczy różnie interpretują. Jak wyżej wspomniałam nasze psy często są dla nas tymi idealnymi i nie zawsze mówimy głośno o ich wadach, często dlatego, że nie są one dla nas tak istotne (lub co gorsza nie jesteśmy ich świadomi) lub nie są dla nas wadami... ;) Często bywa, że opis właściciela suki lub reproduktora nie do końca pokrywa się z tym, jak my to postrzegamy. Duży pies może być dla kogoś perfekcyjny, ale dla mnie taka wielkość będzie kłopotem. Miękki pies będzie w sam raz do pracy z tą konkretną osobą, ale przeze mnie mógłby zakopać się pod ziemię itd.
W innych wypadkach mam totalnie wywalone na to, że czyiś pies nie toleruje innych psów, drze japę, nie wraca na wołanie albo robi wszystko jak za karę. To nie mój pies i nie są to moje problemy, po co zawracać sobie tym głowę?

Często mam wrażenie, że jak ktoś już się tak uczepi, żeby oceniać i wytykać inne burki to robi to dlatego, że porównując jego zdaniem gorszego psa niż jego własny, buduje w sobie przekonanie, że jego pies jest super, bo tamten to jest siaki i owaki. Naprawdę tak trudno dostrzec zalety swojego psa nie wytykając wad innego czworonoga? Jeśli już porównujemy swoją pracę z psem z tym, jak to robią inni ludzie, to chociaż bądźmy ambitniejsi i mierzmy się z lepszymi niż my, pracujmy nad tym, żeby było lepiej! Stanie w miejscu i cieszenie się, że nasz Azor jest taki fajny, bo robi "susełka", a pies XYZ nie potrafi przynieść piłeczki jest straszną dziecinadą. Zamiast ciągle zasiadać w loży szyderców i hejtować innych ludzi i ich pieski, zajmijmy się sobą i swoimi futrami, żebyśmy nie musieli porównywać siebie i swojego burka z innymi, by móc stwierdzić, że mamy idealnego psa, a my jesteśmy całkiem niezłymi przewodnikami.


Dog Games Summer

$
0
0
18 czerwca byłyśmy pierwszy raz na zawodach z cyklu Dog Games :). Zawsze korciło, żeby się na nie wybrać, ale zawsze było jakoś nie po drodze. No i w końcu przyszedł odpowiedni moment na ten pierwszy raz.


Tego dnia miałyśmy wystartować sobie w dogdartbee, kusił też speedway i frizgility. Dwie konkurencje z dyskami odpadły ze względu na pogodę, wiało koszmarnie, a ładne rzucanie w takich warunkach małym, ciężkim deklem jeszcze mnie przerasta. Speedway był podzielony na dwa dni, co niestety kłóciło się z moimi planami. Dlatego postanowiłam, że posiedzimy sobie po prostu, zobaczymy jak wyglądają na żywo konkurencje (spróbowałyśmy też na próbnym torku frizgility, fajne to! :D), z którymi nie miałyśmy wcześniej do czynienia i będziemy podbijać wrzesień :). 

Mimo, że mamy hopki i tunele, to nie próbowałam wcześniej ustawiać tego do frizgility, na filmiku jest pierwszy raz. Gi na początku była trochę zdezorientowana "ej, stara, ale zdecyduj się czy chcemy frisbee czy agility" ;). 


Rzucałam Gince trochę z boczku i okazało się, że jak dobrze jej rzucę to potrafi przepięknie wyskoczyć i wylądować. Ona normalnie wyskakiwała do backhandów, ale to było zazwyczaj ledwie oderwanie 4 łapek od ziemi, a tamtym razem naprawdę fruwała. Zawsze jak to widzę to chce mi się płakać nad losem tego psa. Gdyby tak trafiła na kogoś, kto nie ma ruchów ameby, to pewnie wymiatałaby jeszcze bardziej niż teraz. Na szczęście ona o tym nie wie.

Na zawodach Dog Games bardzo podobała mi się atmosfera i to, że jest tam tyle wolnej przestrzeni. Na innych tego typu imprezach, na których byłam zazwyczaj panuje ścisk i trudno się od tego odseparować w razie potrzeby, więc super, że organizatorzy wybrali taką lokalizację (Kaputy). Fajne jest również to, że właściwie do ostatniego momentu można się zgłosić i zrezygnować nie ponosząc konsekwencji (niestety w przypadku zawodów pod patronatem ZK przepada wtedy startowe). 
Poza tym jak zwykle udało nam się spotkać starych znajomych, zawrzeć nowe znajomości oraz wymacać fajne zabawki. Wracałyśmy wesołe i autobusem pełnym piesków. 






Wielkość ma znaczenie - piłki dla psów

$
0
0
Jakiś czas temu przy okazji wpisu o zabawce safestix wspominałam, jaką szkodę mogą zrobić patyki w czasie zabawy w aportowanie. Wydaje mi się, że nie każdy jest świadom, że i źle dobrana piłka może zrobić psu krzywdę.



Gi jako szczeniak miała tak małą mordkę, że mieściły się w niej tylko piankowe piłeczki dla kotów. Kiedy trochę podrosła nie było jeszcze tak dużego wyboru zabawek jak teraz. Jej pierwsze "dorosłe" piłki miały średnicę około 6cm (to były hoko funny 6,3cm i piłki pyszczki z Trixie), nie miała problemów z aportowaniem ich, hoko bez trudu wyławiała z wody, bo łatwo było zatopić w nich zęby (lateksowe Trixie były zbyt śliskie). Znajomi na spacerach nie mogli się nadziwić, jak ona mieści te piłki w swoim małym pyszczku. Niedługo potem na naszym rynku pojawiły się od dawna wypatrywane przeze mnie zabawki Chuckit i razem z nimi pojawił się problem z wyborem rozmiaru. Wtedy jeszcze niewiele osób z nich korzystało, więc informacji szukałam na zagranicznych forach, a to co tam wyczytałam przyprawiało o gęsią skórkę. Trafiłam na niejedną historię o psach, które zadławiły się piłką, bo okazywała się dla nich za mała. Zwykła zabawa w aportowanie przerodziła się w horror psa i właścicieli.


Ginny stara się złapać piłkę za wszelką cenę, w dodatku w czasie powrotu z zabawką często ją memła, dlatego tym bardziej zwracam uwagę na średnicę piłek, jakie jej rzucam. Lepiej żeby były za duże niż za małe, a najlepsze rozwiązanie to tak dobrać piłkę, żeby psu było wygodnie ją zaaportować i jednocześnie żeby nie był w stanie jej połknąć. Sądzę, że w przypadku Ginny chuckitowe Ski (5cm) są idealne.

Dodam jeszcze, że warto zweryfikować, czy informacje o wymiarach podane na stronach sklepów internetowych są zgodne z rzeczywistością tutaj jest zdjęcie dwóch piłek, które miały mieć średnicę 4,5cm (od lewej Planet Dog Raspberry i Rogz Grinz S), a wyraźnie widać, że malina jest dużo mniejsza od piłki grinz. Maliny za nic w świecie nie rzuciłabym tak Ginie do zaaportowania, piłeczka jest zamontowana w szarpaku i myślę, że tam jest o wiele bezpieczniejsza niż puszczona luzem ;).

Oczywiście można założyć, że tak naprawdę wszędzie czyha na nas niebezpieczeństwo (podobno najwięcej wypadków zdarza się w domu), ale wydaje mi się, że jeżeli można zminimalizować ryzyko, to warto to zrobić. Choćby dla świętego spokoju. Zawsze, kiedy widzę inne pieski aportujące za małe piłeczki, to przeszywa mnie dreszczyk grozy.


Klatka materiałowa SportPet Designs i jak ją składać

$
0
0
Jakiś czas temu psiarze oszaleli na punkcie materiałowych klatek marki SportPet Designs. Mimo, że mam już jedną klatkę tego typu, sama uległam nowej modzie i stałam się posiadaczką tego ustrojstwa. Już wyjaśniam dlaczego i czy to w ogóle się sprawdziło, ale najpierw chcę opowiedzieć trochę o samej klatce.


Klatka w 90% składa się z poliestru i w 10% ze stali sprężynowej. Rozmiar S (najmniejszy) jak dotąd występuje w Polsce tylko w kolorze niebieskim i według opisów, które można znaleźć na stronach e-sklepów ma wymiary 38,1cmx38,1cmx66cm i waży jedynie niecałe 0,5kg. Posiada "drzwiczki" zamykane na suwak oraz dwa, duże okna po bokach.
Jeśli ktoś ma większego burka, to klatki można znaleźć jeszcze w rozmiarze M, L oraz XL, są tylko zielone i czerwone.

Po co mi to?
Mam już jedną materiałową, składaną klatkę, która w pokrowcu wygląda jak cienka walizka. Większość ludzi na ulicy sądzi, że trzymam tam jakieś malowidło ;). Do tego mam jeszcze plecak, psa na smyczy, od czasu do czasu portfel w ręku, jak muszę skasować bilet. Jest mi niewygodnie, ale kiedy mam startować z psem, to taszczę ze sobą tę klatkę, żeby zapewnić mu maksymalny komfort na zawodach.
Często też jeżdżę na zawody, żeby spotkać się ze znajomymi, zrobić parę zdjęć i po prostu miło spędzić czas, niekoniecznie pełniąc jednocześnie rolę zawodnika. W takich sytuacjach często odpuszczałam sobie zabieranie Gi, żeby nie musieć bez konieczności nosić ze sobą klatki, ale klatka mieszcząca się do plecaka? To już co innego! :)



Pierwsze wrażenie
Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę po rozłożeniu naszej klatki to jej wymiary w porównaniu z naszą poprzednią. Okazało się, że wysokość i szerokość jest identyczna i nie byłoby w tym nic zaskakującego gdyby nie fakt, że nasz stary namiot ma wymiary 35x35cm... Niby niedużo, ale te 3cm robią sporą różnicę. Sądzę, że wymiary ze strony producenta są bardziej miarodajne.
Okna są naprawdę wielkie. W poprzedniej klatce też mamy, ale zawsze były zasłaniane wbudowanymi zasłonkami. Gina na początku chciała wchodzić przez nie do nowej klatki... ;) Z jednej strony na pewno dzięki nim jest lepsza wentylacja, a z drugiej pies jest gorzej odizolowany od otoczenia. 
Metka z uwagami dotyczącymi użytkowania według mnie powinna znajdować się na spodzie, na górze wygląda strasznie brzydko i niedługo ją odetnę. 
Do klatki dostajemy gumkę, którą zakładamy na złożony transporter, ale zdarzyło mi się już parę razy, że ześlizgiwała się z klatki, w efekcie czego ta znów się rozkładała. Zamiast niej używam znalezionego w domu "cosia" (jeśli ktoś zna nazwę tego cudu techniki to proszę się nią podzielić), który sprawdza się tu idealnie. 


Wykonanie i wytrzymałość
Materiał oraz siatka są dość cienkie i nie sprawiają wrażenia solidnych. Na zawodach Gina wystraszyła się psa szczekającego za namiotem, w którym stała nasza klatka. Chciała jak najszybciej wydostać się z niej i w tym celu zaczęła drapać "drzwiczki", w efekcie czego powstała w nich nieduża dziura Gi normalnie nie zachowuje się w ten sposób i potrafi przespać w klatce całe zawody, nie sądzę, żeby ten kennelik przetrwał psa, który dopiero uczy się tej trudnej sztuki, co z resztą zaznacza sam producent.
Jak wcześniej dało się zauważyć, klatka jest wyjątkowo lekka w porównaniu z naszym starym egzemplarzem. Przez to jest kompletnie niestabilna. Wystarczy, że pies zacznie się w niej wiercić, żeby np. ułożyć sobie kocyk i zaraz mamy chomika w kołowrotku. Żeby uniknąć takich sytuacji staram się ustawiać ją blisko ściany namiotu lub jakichś cięższych przedmiotów, które zatrzymają chomika, znaczy psa. Na wolnej przestrzeni warto uważać również na podmuchy wiatru, nasza stara klatka materiałowa jest na nie niewzruszona, ale namiot rusza się przy byle wietrzyku.
Fakt, że składa się do tak małych rozmiarów nie jest też obojętny dla jej konstrukcji po rozłożeniu. Nie wiem czy wszystkie tak mają, ale nasza nie stoi zbyt równo, co trochę mnie irytuje.
Poza tym muszę zwrócić uwagę na to, że siatka na "drzwiczkach" jest kiepsko naciągnięta, nie wygląda to zbyt dobrze. Dodatkowo pies bardzo łatwo może się przez nie wydostać. Wystarczy, że zrobi łapą lub nosem przerwę między suwakami, potem idzie już z górki. Nasza pierwsza klatka materiałowa posiada zabezpieczenie w postaci karabińczyka, więc podłapałam ten pomysł i kiedy Gi jest zamknięta zapinam ze sobą suwaki karabińczykiem. "Drzwiczki" można zwinąć w rulon i za pomocą rzepu zaczepić je na górze. W naszym egzemplarzu rozwiązano to w dość niefortunny sposób, bo rzep często zaczepia o siatkę, co na dłuższą metę chyba nie będzie dla niej obojętne.



Utrzymanie w czystości
Bardzo podoba mi się, że Ski są takie ciemne, bo wszelkie zabrudzenia nie są aż tak widoczne. Jeszcze nie miałam okazji jakoś mocno jej wybrudzić, więc jak dotąd wystarczała wilgotna szmatka do przetarcia.

Składanie 
Po złożeniu klatka w rozmiarze S może schować się pod standardowej wielkości (średnica 23,5cm) frisbee dla psa. To zdecydowanie jej największa zaleta. Za to samo składanie to prawdziwa zmora dla większości osób, które mają ten produkt po raz pierwszy lub wcześniej nigdy nie korzystały z... blendy fotograficznej :D. Klatka składa się w identyczny sposób. Na filmie możecie zobaczyć to w zwolnionym tempie, co mam nadzieję ułatwi Wam składanie, jeśli jeszcze tego nie ogarnęliście.


Podsumowując 
Składana klatka materiałowa od SportPet Designs to genialne rozwiązanie dla osób podróżujących z psem komunikacją miejską. Składa się do tak małych rozmiarów, że bez problemu mieści się w plecaku.
Jeśli oczekujemy porządnego, stabilnego kennela albo nasz pies jeszcze nie do końca potrafi zostawać w nim w samotności, to zdecydowanie lepiej zainwestować w coś solidniejszego. 

Viewing all 182 articles
Browse latest View live